Dziewieniszki to ciekawe miejsce na mapie Litwy. Prawie cała gmina otoczona jest białoruską granicą, a jej mieszkańcy – choć uważają się w znacznej części za Polaków (mówią często o sobie „piłsudscy Polacy”, nawiązując do zleconej przez Józefa Piłsudskiego akcji zajęcia Litwy Środkowej z Wilnem) – porozumiewają się ze sobą w gwarze bardziej białoruskiej.
Jeśli spojrzeć na mapę, gmina Dziewieniszki wygląda jak litewski worek wyłożony w terytorium Białorusi. A właściwie woreczek, bo gmina jest malutka. To tutaj doszło do geopolitycznego starcia, w którym udział wzięły Litwa i Białoruś, a więc pośrednio i stojące za nimi, odpowiednio, Bruksela i Moskwa. A pomiędzy tymi kamieniami młyńskimi znaleźli się lokalni Polacy i wmanewrowani w całą tę historię Irakijczycy.
Jak Erdoğan
Aby dotrzeć do „worka dziewieniskiego”, trzeba się przedostać przez coś w rodzaju korytarza i przejechać obok punktu kontrolnego: w tym miejscu Litwa zwęża się do szerokości dwóch i pół kilometra. Jedna droga, po lewej i po prawej – Białoruś. Inna rzeczywistość geopolityczna, choć właściwie podobna, jeśli chodzi o krajobraz kulturowy.
Drewniane domy, rozciągnięte wsie. Wileńszczyzna w ogóle może się kojarzyć z Białorusią w takiej wersji historii, w jakiej Białoruś dostałaby się do Unii Europejskiej. Gwara po obu stronach granicy taka sama, więzi rodzinne posplatane. I tylko granica sprawia, że dwa identyczne w swojej bazie miejsca mogą należeć do dwóch światów: tu NATO, Unia Europejska i świat Zachodu, a tam – Związek Białorusi i Rosji i Europa Wschodnia.
No i cóż: tak się zdarzyło, że obie te rzeczywistości się skonfliktowały. Zaczęło się niemal dokładnie rok temu od stłamszonych brutalnie przez Aleksandra Łukaszenkę demonstracji antyrządowych po sfałszowanych przezeń wyborach.