Hymn pochwalny dla francuskiej szkoły przekazał mi pisarz i najbardziej chyba znany scenarzysta filmowy na świecie Jean-Claude Carrière (1931–2021). Urodził się na głuchej wsi, w domu nie było ani jednej książki, ani jednego obrazu; dwie nauczycielki wiejskie wymogły na rodzicach, by wystarali się o stypendium dla chłopca, który potem przez całe wspaniałe życie zawodowe tworzył obrazy i książki. Ilekroć jako już senior spotykał się ze swym najserdeczniejszym przyjacielem – wznosił toast: Niech żyje republika!
W tej republice szkoła, zwłaszcza wśród starszych Francuzów, ma rangę religii społecznej, a spory o nią to nieledwie spory o filozofię istnienia. „Szkoła republikańska” nie miała po prostu transmitować wiedzy. Miała być wektorem wartości, wpajać młodzieży jeden właściwy wzorzec kraju i jego ideałów społecznych.
Zanim tematem debaty publicznej stały się ograniczenia covidowe, wrzawę polityczną we Francji wywołała ustawa „przeciw separatyzmowi” – w domyśle islamskiemu – między innymi dotycząca życia w szkole. Anna, nauczycielka pierwszych klas szkoły koło Tuluzy, na południu Francji, do której uczęszcza wiele dzieci muzułmańskich z rodzin osiadłych od pokoleń, jak również przybyłych niedawno: – To mikrokosmos z połowy świata, miejsce interesujących obserwacji. Ale balansujemy pomiędzy konieczną tolerancją a pokazywaniem tego, co znaczy życie w republice. To są bardzo małe dzieci, ale już podkreślają inną tożsamość związaną z religią – tłumaczy Anna. Przykłady? – To tysiące małych rzeczy: siedmiolatek odmawia picia z powodu ramadanu, mówi mi z dumą, że praktykował kilka dni ścisłego postu. Odpowiadam, że dobrze znam islam i religia nakazuje post dopiero nastolatkom.