Munaza od miesiąca siedzi w domu. Nie u siebie – u wujka i ciotki. Przeniosła się po 15 sierpnia, kiedy talibowie zajęli Kabul, a z nim jej miejsce pracy, czyli kancelarię prezydenta. Mieszkała z dwoma młodszymi braćmi. Mniejszy był w liceum, większy na studiach. Reszta rodziny została w Fajzabadzie, stolicy Badachszanu, który talibowie zajęli, zanim weszli do Kabulu. Ojciec od dawna nie pracuje, jest stary i schorowany. Cała rodzina była na utrzymaniu trzech kobiet: Munazy, jej matki i siostry. Obie były nauczycielkami. Matka uczyła matematyki w liceum, siostra była wychowawczynią młodszych dzieci w prywatnej szkole. Placówki nie działają od dwóch miesięcy. Rodzina została bez środków do życia.
Talibowie obiecali co prawda, że szkoły będą działać, a kobiety nadal będą uczyć żeńskie klasy (jeszcze przed wejściem talibów w szkołach podstawowych i średnich nie było koedukacji), ale wiele szkół w całym kraju wciąż jest zamkniętych.
Czytaj też: Polacy wracają z Afganistanu. Jaki jest bilans tej wiecznej wojny?
Szariat za kotarą
Zamknięte jest też kabulskie liceum, w którym uczył się brat Munazy. Na prywatnym uniwersytecie Kateeb, gdzie studiował drugi, w zeszłym tygodniu obiecano, że zajęcia niedługo ruszą, ale uczelnia musi się przeorganizować. Z kadry zostało tylko dwóch profesorów. Cała reszta wyjechała za granicę.
Nawet państwowy uniwersytet, gdzie w sobotę talibowie zorganizowali szopkę pt. „demonstracja poparcia dla nowych porządków”, nie wrócił do dawnego funkcjonowania.