To cios w nasze plecy – powiedział szef francuskiego MSZ Jean-Yves Le Drian, krytykując porozumienie Australii, USA i Wielkiej Brytanii zawarte 15 września. Dzień później Francja pierwszy raz od XVIII w. odwołała „na konsultacje” swojego ambasadora w Waszyngtonie, do Paryża wrócił też francuski przedstawiciel w Canberze. W weekend francuska minister obrony odwołała spotkanie ze swoim brytyjskim odpowiednikiem. A wszystko to w reakcji na anulowanie przez Australię umowy na zakup 12 francuskich okrętów podwodnych o napędzie klasycznym (elektryczno-dieslowskim) na rzecz nowego, historycznego zamówienia – na osiem okrętów o napędzie nuklearnym, bazujących głównie na amerykańskiej technologii.
Australijski zwrot to efekt zawarcia wspomnianego „sojuszu bezpieczeństwa” Anglosasów, zwanego AUKUS. Te trzy państwa będą się teraz dzielić „zdolnościami cybernetycznymi, wynikami prac nad sztuczną inteligencją i podmorskimi technologiami”. Ale wiadomo, że chodzi o Chiny i próbę zablokowania ich ekspansji w rejonie Pacyfiku. Wie to również Pekin, który natychmiast skrytykował AUKUS jako przejaw „zimnowojennej mentalności”. Według zachodnich ekspertów Amerykanie dali do zrozumienia, że w globalnej polityce coraz mniej liczą na NATO. Niemiecki komentator Ulrich Speck uważa nawet, że administracja Joe Bidena „porzuciła nadzieję, że Europa, szczególnie Francja i Niemcy, będą kluczowymi partnerami w amerykańskiej strategii powstrzymywania Chin”.
Dla samych Australijczyków kalkulacja jest prosta. Sami przyznają, że nie docenili chińskiego zagrożenia – co cztery lata Chiny wodują tyle okrętów, ile liczy sobie cała francuska flota. A nowe porozumienie oznacza, że Australia zostanie siódmym państwem posiadającym okręty podwodne o napędzie nuklearnym (choć nie będą one wyposażone w rakiety z głowicami nuklearnymi).