Zieloni i Żółci to ponoć wymarzona para do wyciągnięcia Niemiec z zastoju „ery Merkel”. Tak też czołowa czwórka obu partii – rzeczonych Zielonych i liberałów z FDP z jej tradycyjnym żółtym kolorem – zaprezentowała się na zdjęciu zrobionym w trakcie tajnego spotkania dwa dni po niemieckich wyborach. Oto przekładaniec nowej generacji: jesteśmy uśmiechniętymi przedstawicielami pokolenia 40+ na luzie. I 26 września nasze partie zdobyły w sumie 26,3 proc. głosów – więcej niż socjaldemokraci (25,7) i chadecy (24,1). To my wymyślamy przyszłe Niemcy.
Na zdjęciu są: wiceszef FDP, Volker Wissing (rocznik 1970), Annalena Baerbock, czyli współszefowa Zielonych (1980), Christian Lindner, szef FDP (1979) i Robert Habeck, drugi szef Zielonych (1969). Chór postępowej koalicji.
Pierwsze rozmowy przeprowadzili w absolutnej tajemnicy. Nie wiadomo, co planuje ta czwórka i kogo sobie dobierze z SPD i CDU/CSU, czyli partii „starców” z ancien régime’u, by im pokanclerzował. Komentatorzy są bezradni, bo Zieloni i Żółci to ogień i woda. Przecież liberał Lindner parskał na progresywnych Zielonych, że „to jedynie dzieci z Bullerbyn niemające pojęcia o finansach i gospodarce”. A Zieloni nazywali liberałów „partią uwieszoną u klamki przedsiębiorców”.
Niemniej po erze Merkel to Zieloni i FDP przyciągnęli młodych. Przez lata byli w opozycji i nie kojarzą się młodym z „tymi zatęchłymi czasami”. Gdy Europa była zauroczona zręcznością, z jaką „cesarzowa” Merkel opanowywała kolejne kryzysy, młodzi Niemcy – zarówno wyborcze pierwszaki, jak i dwudziesto-, trzydziestolatki patrzyli na pozatykane kanały awansu, dorobienia się, kariery w swoim kraju.
Zieloni i Żółci to na pierwszy rzut oka rzeczywiście antypody.