Sercem, nie dyplomem
Sercem, nie dyplomem. Zdaniem Szwedów wykształcenie nie musi być wyższe
David Goodhart, autor głośnej już książki „Road to Somewhere” (Droga dokądś) o rosnących na Zachodzie podziałach społecznych, wydał właśnie nową pozycję: „Head, Hand, Heart” (Głowa, ręka, serce). Twierdzi w niej, że Zachód nie potrzebuje już więcej robiących kariery ludzi po studiach – jest ich nawet za dużo. A licząca sobie kilkadziesiąt lat dominacja „klasy kognitywnej”, czyli bogatej, zajmującej najwyższe społeczne pozycje inteligencji, przyniosła zachwianie równowagi społecznej i wzrost podziałów majątkowych.
Dodatkowo, pandemia uświadomiła wszystkim, jak fatalne w skutkach było niedocenianie „pracowników serca”, czyli sektora szeroko pojętej opieki, nie tylko zdrowotnej, ale także przedszkolnej, szkolnej i nad osobami starszymi. Nie ma nic dobrego w tym, że w dzisiejszej Anglii czy Francji człowiek używający w pracy rąk, dajmy na to rzemieślnik, mechanik, a już szczególnie kierowca – vide ostatni kryzys zaopatrzeniowy na Wyspach, jest postacią niedocenianą, często wręcz poniżaną, znajdującą się na dole społecznej drabiny.
Według Goodharta społeczną frustrację pogłębia też fakt, że na rynkach pracy już teraz wielu pracowników ma zbyt wysokie wykształcenie w stosunku do zajmowanego stanowiska. Ludzie mają albo zbyt wysokie kwalifikacje, albo są bezrobotni pomimo posiadania dyplomu magistra czy doktoratu. Oczywiście, wykształcona elita intelektualna – klasyczni „mózgowcy”, którzy będą pchali rozwój – nadal jest niezbędna. Ale w społeczeństwie nie powinno być jej więcej niż 15–25 proc.
Tymczasem wciąż panuje globalny pościg za wyższym wykształceniem. Jakby było ono jedynym sposobem na zdobycie prestiżu i odniesienie sukcesu. Jakby co drugi człowiek miał potencjał do tego, by stać się pełnoprawnym magistrem.