Królowej Elżbiecie II, która ostatnio, za namową lekarzy, odwołała wizytę w Irlandii Północnej, ubędzie trochę kłopotów. 30 listopada, w 55. rocznicę uzyskania niepodległości, Barbados zrywa unię personalną i zrzuca brytyjską koronę. Królową zastąpi wybrana właśnie przez parlament pierwsza prezydent Sandra Mason, która ją dotychczas na wyspie reprezentowała jako gubernator generalna (a wcześniej była przewodniczącą Sądu Apelacyjnego). Nie będzie się musiała wyprowadzać z okazałej gubernatorskiej siedziby w Bridgetown – i zaraz po zaprzysiężeniu zabierze się do przygotowywania nowej konstytucji. Niby nic się nie zmieni: nazwa, flaga z trójzębem, ruch lewostronny. Ale w budowaniu państwa, tożsamości, to „ostateczne zamknięcie epoki, akt wiary w to, kim jesteśmy i co możemy osiągnąć”, jak mówi premier Mia Mottley – Barbadosem rządzą kobiety.
Liczący 300 tys. mieszkańców karaibski Barbados był brytyjską kolonią od 1627 r., słynął z uprawy trzciny cukrowej (przywiezionej z Brazylii), był poligonem niewolniczej pracy na plantacjach i przysporzył kolonizatorom wielkich fortun, zawsze ważny strategicznie i zasobny. Nazywany był „małą Anglią”. Teraz żyje bardziej z usług finansowych i z turystyki, więc akurat przeżywa trudne covidowe czasy, co mocno psuje uroczyste nastroje. Uważnie tu też śledzono perypetie Meghan, księżnej Sussex, i jej oskarżenia pod adresem rodziny królewskiej o rasizm, to był powszechny temat rozmów. Teraz, poza macierzystym, pozostanie Elżbiecie 14 suwerennych państw należących do Wspólnoty Narodów, które uznają ją za swoją władczynię, z Kanadą, Australią i Nową Zelandią na czele; póki trwa na tronie, ta lista topnieć będzie raczej powoli. A później?