Wieńczący rok turniej ośmiu najwyżej uplasowanych w rankingu ATP zawodników – jeszcze niedawno dumnie zwany Masters, a teraz, nie wiedzieć czemu, beznamiętnie Finals – ma być w założeniu wisienką na torcie tenisowego kalendarza, jednak wciąż daleko mu do glorii i chwały zawodów wielkoszlemowych. Nadwątleni całorocznym funkcjonowaniem na wysokich obrotach gwiazdorzy kortów wymawiają się koniecznością poratowania zdrowia, a w tej edycji mistrzowskiego turnieju lista nieobecnych wydłużała się nawet po rozpoczęciu rywalizacji, gdy wycofali się z powodu kontuzji niedawni wielkoszlemowi finaliści: Matteo Berrettini i Stefanos Tsitsipas.
Trzeba było szybko ściągać rezerwowych, stąd m.in. obecność w Turynie 26-letniego Camerona Norrie, z którym nadzieje wiążą Brytyjczycy, jednak nie bardzo wiadomo, na jakiej podstawie, gdyż w tenisie wojowniczego Camerona jest mnóstwo dziur i ani krzty polotu, z czego on sam chyba również zdaje sobie sprawę, więc często rozładowuje nieporadność ciskanymi pod nosem wiązankami. W ostatnim spotkaniu grupowym Novak Djoković zdmuchnął go z kortu w niewiele ponad godzinę, grając mniej więcej na połowę swoich możliwości. Po meczu wielki Nole był w krotochwilnym nastroju, nie dawał się odciągnąć od mikrofonu, brylując biegłością w języku włoskim i flirtował z publicznością, która ma do niego wyraźną słabość. Co dało się odczuć również dzień później, gdy jednak nie sprostał w półfinale Aleksandrowi Zverevovi. Trudno było odróżnić, czy to już brawa dla zwycięzcy, czy wciąż jeszcze echo aplauzu dla schodzącego do szatni Novaka.
Włoska elegancja
Nieprzyjemnego uczucia zdmuchnięcia z kortu doświadczył również debiutujący w ATP Finals Hubert Hurkacz. I to dwukrotnie. Najpierw nie pograł sobie ze swoim dobrym tenisowym przyjacielem, reprezentantem gospodarzy Jannikiem Sinnerem (również dokooptowanym z listy rezerwowych), a następnie siłą serwisu stłamsił go Zverev(ostatecznie zwycięzca turnieju).