Ci w czerwonych czapeczkach – socjaldemokraci – mają trochę więcej do powiedzenia niż pozostali. To jeden z nich podaje rytm piosence na trzy głosy. Czerwoni dbają o kwestie „twarde”, jak sprawy organizacyjne w Urzędzie Kanclerskim, wewnętrzne i resort obrony, a także „miękkie” – polityka socjalna, służba zdrowia, współpraca gospodarcza z zagranicą oraz polityka budowlana i mieszkaniowa. SPD ma kanclerza i siedmiu ministrów.
Ci w zielonych czapeczkach – ekolodzy – dbają o gospodarkę, ale tak, by była zgodna z polityką klimatyczną, ponadto o rolnictwo i ekologię, a także politykę rodzinną. I – proszę, proszę – politykę zagraniczną. Zieloni kierują pięcioma resortami.
I wreszcie ci w żółtych czapeczkach – liberałowie – czuwają nad tym, by dobre chęci nie rozerwały mieszka z grosiwem. Pilnują także wymiaru sprawiedliwości, środków komunikacji, kwestii kształcenia i badań naukowych. To cztery resorty obsadzone przez FDP.
Tę trójkolorową koalicję nazwano lampową – od kolorów świetlnej sygnalizacji drogowej.
Rząd trudnych decyzji
Ale baśń szybko prysła. Szefowie trzech partii, kiedy 24 listopada ogłaszali podpisanie porozumienia, mieli nietęgie miny. Gdy 30 września przyszli koalicjanci robili sobie pierwszą wspólną fotkę, odnotowano w Niemczech 11 518 nowych zachorowań. Gdy w połowie października 300 negocjatorów zaczynało w 22 grupach roboczych deliberować nad szczegółami umowy – było 16 077 chorych. A w trzecim tygodniu listopada – już 66 884, z tendencją na tyle zwyżkującą, że Angela Merkel, szefowa już tylko technicznego rządu, w przededniu publikacji pomysłu na nowe Niemcy zaprosiła koalicjantów do Urzędu Kanclerskiego, by im wyłożyć kawę na ławę.