Dziennikarz Roku. Ta nagroda miesięcznika Press – przyznawana od 25 lat – zwykle budziła uznanie, ale także dyskusje w środowisku. Bo, jak przy każdym tego typu wyróżnieniu, jest sprawą ocenną, czy bardziej zasłużył na nie wybitny reporter, dziennikarz newsowy, komentator telewizyjny czy dziennikarz śledczy. Ale nie w tym roku. Laureatem został Andrzej Poczobut, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, jej korespondent z Białorusi. Tę kandydaturę poparło niemal całe środowisko.
Niezłomny jak Poczobut
Jak powiedział kiedyś Bartek Wieliński, przyjaciel Poczobuta i jego szef w dziale zagranicznym „Gazety”, Andrzej jest człowiekiem niezłomnym, walczącym o wolność słowa i dziennikarską niezależność jak żaden inny dziennikarz nie tylko w Polsce, także w tej demokratycznej części Europy. My tutaj żyjemy w błogim ciepełku i poczuciu bezpieczeństwa. Nawet wówczas, gdy jesteśmy atakowani za teksty, hejtowani, gdy odmawia się nam wstępu na konferencje prasowe czy nawet do strefy stanu wyjątkowego. Trafia nas szlag, czasem puszczają nerwy. Ale wiemy, że możemy mówić, pisać, relacjonować. Że istnieją wolne media.
Tymczasem Andrzej Poczobut za swoją dziennikarską uczciwość, pracę, poglądy trafił do więzienia. Do jednego z najtwardszych więzień w Białorusi. Siedzi za kratami od dziewięciu miesięcy. Samotny, pozbawiony wszelkich praw i widzeń z bliskimi. Gdy zachorował na covid, leczono go aspiryną zamiast umieścić w szpitalu. Cud, że przeżył. Aż chce się powiedzieć, że przeżył, bo jest niezłomny i twardy. I nawet wirus nie potrafił go złamać. Aleksandrowi Łukaszence też się to nie udało.