Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, wojny jeszcze nie było. Rosjanie wciąż „podciągali front” do granic Ukrainy. Do Kijowa przylatywały kolejne samoloty z zachodnimi liderami. Anglosasi – Amerykanie i Brytyjczycy – grozili Władimirowi Putinowi „przytłaczającymi i niszczycielskimi sankcjami”, gdyby przyszło mu jednak do głowy znów zaatakować Ukrainę.
Bez wątpienia „sankcje” były w zeszłym tygodniu najpopularniejszym słowem w globalnej polityce. Odmieniane przez wszystkie przypadki, stały się niemal synonimem mocy Zachodu, silniejszej niż cały arsenał militarny razem wzięty. A przede wszystkim siły bardziej humanitarnej. Premier Boris Johnson w Kijowie zapewniał, że „jeśli choćby czubek buta rosyjskiego żołnierza przekroczy ukraińską granicę, Putin i jego ludzie poniosą straszliwą karę”. Ale oczywiście nie chodziło mu o kontrofensywę brytyjskich czołgów.
1.
Londyn i Waszyngton zapowiedziały, że mają już przygotowany pakiet sankcji skierowanych przeciwko „rosyjskiej elicie” funkcjonującej wokół Kremla. Sankcje mają być skoordynowane z działaniami Unii Europejskiej i – jak zapowiedziała rzeczniczka Białego Domu Jen Psaki – „znacznie przekraczające wszystko to, na co zdecydował się Barack Obama po rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 r.”.
Psaki nie powiedziała nic o sankcjach, które miałyby bezpośrednio uderzyć we Władimira Putina, ale na czarnej liście mają się znaleźć oligarchowie, którzy są podejrzewani o przechowywanie majątku prezydenta Rosji na swoich kontach. Pierwszy raz też Amerykanie zapowiedzieli wydalenie z amerykańskich uniwersytetów dzieci prominentnych rosyjskich polityków, których jest tam sporo (Brytyjczycy aż tak zdeterminowani nie są).