W Szwecji odwołano już wszystkie obostrzenia pandemiczne. Nie było ich wiele i większość była tylko sugerowana. W kinach nie sprawdza się paszportów covidowych, otwarto kluby nocne i nie zaleca się już kontynuowania pracy z domu. W mediach społecznościowych krąży żart, że Szwedzi nareszcie nie muszą trzymać się pandemicznej zasady dwóch metrów odstępu i mogą wrócić do zwyczajowych pięciu metrów.
Decyzję Szwecji uprzedziła Dania, która wycofała restrykcje z początkiem lutego, a zaraz po niej Norwegia i Finlandia. To chyba jedyny moment w czasie pandemii, gdy kraje skandynawskie postępują podobnie. Wcześniej prawie cały region zachowywał się mniej więcej tak jak reszta świata, tylko Szwecja była budzącym zdumienie (i zaciekawienie) odmieńcem. Była krajem na opak, „Landet Annorlunda” – jak piszą o tym szwedzcy publicyści.
Bez lockdownu
Przez całą pandemię Szwecja nie miała ani jednego lockdownu. Nigdy nie zamknięto szkół podstawowych. Nie wprowadzono obowiązku noszenia maseczek, choć w trakcie trzeciej fali zalecano zakrywanie nosa i ust w komunikacji publicznej. Przez długi czas Szwecja nie zalecała też kwarantanny osobom, które zetknęły się z chorym na covid, nawet wtedy, gdy z nim mieszkały.
Zarządzaniem pandemią zajmowali się tu eksperci, nie politycy. Było to widoczne zwłaszcza w czasie pierwszej fali, kiedy na codziennych konferencjach prasowych o sytuacji pandemicznej właściwie nie pojawiali się reprezentanci rządu, a jeśli tak, to stali gdzieś w tyle. Sytuację objaśniali eksperci i to oni decydowali o kolejnych krokach. Na konferencjach występował słynny już epidemiolog państwowy Anders Tegnell oraz jego szef z Państwowej Agencji Zdrowia Publicznego.
Tegnell stał się twarzą szwedzkiej strategii pandemicznej.