Trochę w cieniu dramatycznych wydarzeń w regionie poradziecki Turkmenistan ustanowił dynastię. W przyspieszonych wyborach zwyciężył 40-letni Serdar, syn dotychczasowego prezydenta Gurbanguły Berdumuchamedowa, i przejął po nim urząd. Uzyskał skromne 73 proc. głosów w porównaniu z 98 proc. ojca w poprzednich wyborach. Serdar był szykowany na następcę już od pewnego czasu, odbywał studia w Moskwie i w Genewie, pracował w dyplomacji, był lokalnym gubernatorem, ministrem gospodarki, a ostatnio wicepremierem. Ledwie 64-letni Gurbanguły ustąpił niespodziewanie, prawdopodobnie ze względu na stan zdrowia. O ciężkiej chorobie nerek mówiło się już w 2019 r., kiedy zniknął na dłuższy czas, a rosyjska telewizja podała, że nie żyje. To wszystko spekulacje, bo nie za wiele wiadomo o 6-milionowym Turkmenistanie, jednym z najbardziej zamkniętych krajów świata, który od lat zamyka rankingi wolności mediów i wolności w ogóle. Od dwóch lat jeszcze bardziej się izoluje, zamknął granice i wstrzymał ruch lotniczy, za to systematycznie ogłaszał, że nie ma tu ani jednego przypadku covidu.
Senior, z zawodu dentysta, doszedł do władzy w 2006 r. po nagłej śmierci Saparmurata Nijazowa, dawnego lokalnego genseka, który po rozpadzie ZSRR płynnie zajął fotel prezydenta i zaprowadził ekscentryczną dyktaturę. Berdumuchamedow początkowo budził nadzieje na rozluźnienie i poprawę życia, ale szybko w kulcie jednostki i ekscentryzmie – nie tylko w stawianiu złotych pomników – dorównał poprzednikowi. Za jego czasów głównym partnerem gospodarczym, w miejsce Rosji, stały się Chiny. 90 proc. miejscowego eksportu stanowi gaz ziemny, a 80 proc. handlu przypada na Pekin. Aszchabad uważnie patrzy na sąsiedni Iran, z Moskwą stara się żyć dobrze, a w każdym razie nie sprawiać kłopotów. W marcowym głosowaniu rezolucji ONZ potępiającej rosyjską agresję na Ukrainę nawet nie wziął udziału.