W pierwszej turze Francuzi lubią głosować z fantazją. Dlatego przykładowo każdy z 4 kandydatów komunistycznych liczy na 2-5 proc. głosów. Podobnie zresztą jak kilku innych - walczących o prawo do tradycyjnych polowań, o zwiększenie liczby imigrantów (według kandydata José Bové jest ich tu ciągle za mało) czy domagających się zakazu obecności organizmów transgenicznych na terenie Francji. Ponieważ tacy kandydaci odbiorą sporo głosów głównym rywalom, przetasowania sceny politycznej mogą być zaskakujące.
Dobiegająca końca kampania wyborcza była wyjątkowo długa i jałowa. Ton narzucił Jean-Marie Le Pen, wódz nacjonalistycznego Frontu Narodowego. Eksploatowane przez niego tematy zostały podjęte przez pozostałych 11 kandydatów. Dyskusja dotyczyła problemów imigracji, specyfiki narodowej Francuzów, patriotyzmu, roli tradycyjnych wartości, zagrożeń ze strony obcych. Przykładowo polityka zagraniczna i wewnątrzunijna Francji wylądowała nie tyle na marginesie wyborczym, co wręcz na marginesie marginesu.
Le Pen jest z siebie dumny, gdyż okazuje się, że miał rację podrzucając Francuzom te właśnie tematy do dyskusji. Pomimo takiego wkładu w kampanię nie ma on jednak szans, by zastąpić w Pałacu Elizejskim swego największego wroga Jacquesa Chiraca. Jeśli jakimś cudem przejdzie do drugiej tury, Francuzi staną murem za każdym innym kandydatem, tak jak stanęli 5 lat temu za Chiraciem. Poza gronem własnych zwolenników Le Pen budzi po prostu grozę.
Ponieważ przed wyborami zanotowano rekordową liczbę zapisów nowych elektorów (taka jest procedura) wśród młodych wyborców, to można spodziewać się większej niż zwykle frekwencji wyborczej. Chyba że zapowiada na niedzielę piękna pogoda wygna ich na majówkę. W takim wypadku wzrosną szanse Le Pena na dobry wynik.