Gdzieś w kwietniu, może maju, przestaje pojawiać się w swoim liceum. Nigdy nie był ani przesadnie dobrym, ani zaangażowanym w życie szkoły uczniem. Szczerze mówiąc, jego nieobecności i tak nikt nie zauważył. Od tego momentu przesiadywał głównie w domu i grał na Xboxie. Sporadycznie pojawiał się na siłowni, ale i tam nie odzywał się za bardzo do nikogo – nawet w czasie zajęć grupowych. Dorabiał w Wendy’s, jednej z największych amerykańskich sieci fastfoodowych. W pracy powtarzał się ten sam scenariusz. Przychodził i wychodził, często nie zamieniwszy z nikim ani słowa.
Salvador Ramos. Typ samotnika
Salvador Ramos miał tak ponoć od zawsze: małomówny, niezainteresowany otoczeniem, samotnik. Nie było mu łatwo z tego powodu. Inni uczniowie wyśmiewali go za długie czarne włosy i ascetyczny ubiór. Pochodził z ubogiej rodziny, praca w Wendy’s pomagała mu utrzymać się na powierzchni. Po zamachu CNN napisze, że Ramos był prześladowany również w fast foodzie. Koledzy nierozumiejący jego niechęci do spędzania wspólnie czasu i stronienia od grupowych aktywności czy żartów wymyślali dla niego obraźliwe przezwiska. Ktoś go nawet określił „szkolnym terrorystą”, bo chłopak wyglądał wręcz jak stereotypowy samotnik z marginesu, który któregoś dnia chwyci za karabin i wymorduje z zimną krwią kilkunastu uczniów.
9 maja coś się w jego życiu zmienia. Poznaje w internecie 15-letnią dziewczynę, regularnie rozmawiają, pod koniec maja już codziennie. Ramos dzwoni do niej, wręcz nalega na kontakt. 15-latka powie potem niemieckiej policji, że za każdym razem, kiedy rozmawiali, zachowywał się, jakby „nie miał żadnych znajomych ani planów na czas wolny”.
Czytaj też: Dlaczego masakry w USA stają się coraz krwawsze?
Karabin na urodziny
Internetowa znajomość z niemiecką nastolatką wydaje się jedyną, którą w ostatnich miesiącach przed śmiercią Salvador Ramos pielęgnował. Od kolegów, których miał jeszcze w Uvalde, coraz bardziej się odcinał. Jedyne, na co czekał, to 18. urodziny 17 maja. Zupełnie jakby spodziewał się wtedy jakiegoś przełomu w życiu, które dotąd go nie rozpieszczało.
Pełnoletni już Ramos idzie tego dnia na zakupy. Wybiera Oasis Oatback, sklep ze sprzętem sportowym i turystycznym. W Ameryce, zwłaszcza jej południowych stanach, to typowe miejsce, w którym da się kupić broń palną. Asortyment jest spory, do wyboru, do koloru. Broń myśliwska, sportowa, karabiny szturmowe, bardziej pasujące do oddziałów antyterrorystycznych niż weekendowych hobbystów. Przynajmniej z europejskiego punktu widzenia, bo dla rozkochanych w broni Amerykanów widok karabinu obok piłki do kosza, a czasem nawet kostki masła w supermarkecie, to normalny element codzienności.
17 maja Ramos robi sobie prezent: kupuje półautomatyczny karabin AR-15. To broń wykorzystywana zarówno przez mundurowych, jak i myśliwych. Dzień później wraca po amunicję, ale ciągle mu mało. Trzecią i ostatnią wizytę w Oasis Oatback składa 20 maja i kupuje drugi karabin. Ma wystarczająco dużo broni, by urządzić piekło na ziemi sporej grupie ludzi.
Czytaj też: Wojna o broń w USA
Najpierw strzela do babci
24 maja rano zaczyna dzień od przeglądu mediów społecznościowych. Nie wiadomo, czemu wybrał tę datę. Pisał na Instagramie do jakiejś dziewczyny, która dziś twierdzi, że go nie znała. Zdradził jej, że „ma sekret”, który „bardzo chce jej wyjawić”. Dziewczyna tłumaczy się dziś, że odpisywała mu tylko z obawy o jego plany. Ramos wydał się jej niebezpieczny, liczyła, że uda się jej poznać jego tajemnicę i odwieść go od zamiarów. 24 maja Ramos oznacza ją na zdjęciu obok dwóch leżących na pościelonym łóżku karabinach. Ta twierdzi, że tego nie rozumie, odrzuca oskarżenia o bliższą znajomość z chłopakiem. On z kolei w wiadomości wysłanej ok. godz. 11 pisze, że „zamierza zastrzelić swoją babcię”.
Od słów przechodzi do czynów – strzela jej w twarz. Wychodzi z domu, wsiada do jej samochodu. Wysyła wiadomości do obu wspomnianych dziewczyn. Przyznaje, że strzelił babci w głowę (przeżyła) i jedzie rozpętać strzelaninę w szkole podstawowej. Krótko przed 11:30 dociera pod budynek Robb Elementary School, przy okazji obtłukując auto przy parkowaniu. Wychodzi, trzyma w ręku jeden z karabinów. Ma plecak i kamizelkę ze specjalnymi otworami na dodatkową amunicję. Łącznie ma jej przy sobie 375 sztuk.
Kolejna rzeź w amerykańskiej szkole
Do szkoły wchodzi od zachodniej strony, tylnymi drzwiami. Na progu wita się z woźnym, idzie głównym korytarzem. Skręca w prawo, potem w lewo. Wchodzi do dwóch złączonych sal lekcyjnych, najpewniej losowo wybranych. Chwilę później zaczyna się rzeź.
Łącznie na terenie szkoły spędzi „40–60 minut”, twierdzi dziś lokalna policja. W sali zabarykadował się niemal natychmiast i otworzył ogień. Zabił 21 osób: 19 uczniów i dwójkę nauczycieli. 17 innych osób ranił, większość przebywa w szpitalu. Kiedy strzelał, szkoła podjęła paniczną próbę ewakuacji. Nauczyciele wybijali szyby w oknach, przenosząc przez nie przerażone dzieci. To szkoła podstawowa, w takiej placówce sprawnie wyprowadzić uczniów jeszcze trudniej niż w liceach – gdzie dotychczas masakry zdarzały się najczęściej. Pierwsi policjanci docierają w kilkanaście minut. Próbują się przedostać do sal, gdzie Ramos się zabarykadował. Z bliżej nieznanych przyczyn zajmuje im to strasznie dużo czasu. Impas trwa jakieś 20 minut. Potem następuje szturm.
O 13:06 policja w Uvalde informuje, że „podejrzany został na miejscu śmiertelnie postrzelony przez funkcjonariuszy”.