MAREK OSTROWSKI: – Jak pani przeżywa tę wojnę? Pytam w końcu autorkę „Czerwonego głodu”, książki o ludobójstwie, jakiego Stalin dopuścił się na Ukraińcach.
ANNE APPLEBAUM: – Ciągle zmagam się z tym odczuciem, że historia się powtarza. Rzeczy, o których pisałam, wracają… I wiem, jak się kończą. Stąd to silne pragnienie, by ten bieg wydarzeń zatrzymać.
Nie widać oznak, by ta wojna miała się wkrótce skończyć.
Problem polega na tym, że jeśli to wszystko skończy się rosyjską okupacją jeszcze większego terytorium Ukrainy niż dotąd, to nie będzie żadnego końca wojny, tylko jej odroczenie. Rosjanie wykorzystają okazję, by się przegrupować, zdobyć nową broń, wyszkolić więcej żołnierzy i zacząć znowu. Tak jak po 2014 r. jedynym trwałym rozwiązaniem byłoby zdecydowane zwycięstwo Ukrainy. Wiem, że to trudne, może nawet niemożliwe do osiągnięcia; przez zwycięstwo rozumiem przynajmniej wypędzenie Rosjan z terytorium, które zajęli od lutego, jakieś gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy i powrót uchodźców do domu.
Ale tu niezbędne będzie trwałe wsparcie Zachodu dla Ukrainy. A już widać pierwsze objawy zmęczenia.
To byłaby wielka szkoda, bo potężny sojusz dla pokonania Hitlera trwał wiele lat.
Można przewidywać, że w stosunki między Ukrainą i Zachodem wkradnie się napięcie wskutek trudności gospodarczych, wzrostu cen benzyny, braków żywnościowych, nawet głodu.
Nie sankcje powodują głód, lecz wojna. Na dłuższą metę, nawet jeśli pragniemy tylko uniknąć braków żywnościowych, to też trzeba pokonać Rosjan, bo ciągłe walki w Ukrainie utrudniają zarówno produkcję, jak i eksport żywności. I tu wracamy do punktu wyjścia: nie ma trwałego rozwiązania bez wypchnięcia Rosjan.