Nie jest to może kategoria naukowa, ale jak tłumaczył mi kiedyś pewien kurdyjski literaturoznawca – nawiązując do swojej fascynacji twórczością Margaret Atwood – jego naród stał się „podręcznym narzędziem” dla Turków, Amerykanów i Europejczyków. – Choć wielu płacze nad naszym losem, wciąż jesteśmy tylko środkiem do celu, nigdy celem samym w sobie. Gotowymi do użycia w odpowiedniej chwili lub miejscu – mówił półgłosem w stołówce Uniwersytetu Ankarskiego.
Te słowa wróciły z łomotem pod koniec czerwca, gdy w ostatniej chwili Turcja wycofała swoje weto w sprawie przyjęcia Finlandii i Szwecji do NATO. Kilka tygodni wcześniej prezydent Recep Tayyip Erdoğan zapowiedział, że nie zgodzi się na poszerzenie Sojuszu, „dopóki Skandynawowie będą wspierali terroryzm”. Okazało się, że chodzi o kurdyjską diasporę – ponad 100 tys. Kurdów mieszka w Szwecji, kilkanaście tysięcy w Finlandii.
Organizacje kurdyjskie w obu krajach podniosły alarm, ich liderzy zaczęli odwoływać się do sumień lokalnych rządów, aby te „nie sprzedawały” Kurdów reżimowi Erdoğana. Sztokholm i Helsinki jednak milczały. I nagle, w ostatniej chwili, Turcja cofnęła swoje zastrzeżenia. „Kurdowie znów okazali się poręczni” – napisał mi w mailu wspomniany literaturoznawca.
1.
Turecko-skandynawskie porozumienie, opublikowane zaraz przed madryckim szczytem NATO, jest niejasne. Finlandia i Szwecja zobowiązały się w nim „sfinalizować toczące się na prośbę Turcji deportacje i ekstradycje osób podejrzanych o terroryzm”. Szwedzka premier Magdalena Andersson, zapytana przez dziennikarzy o to konkretne sformułowanie, odpowiedziała w sposób skądinąd znany: „Ci, którzy nie mają związków z terroryzmem, nie powinni się obawiać”.