Socjalizm magiczny
Kuba i socjalizm magiczny. Kraj dobiły dwie plagi. Ale się podnosi
Pierwsze wrażenie tyleż zaskakuje, co budzi niepokój: niemal puste ulice w środku dnia. Hawana zawsze była zgiełkiem, może z wyjątkiem kilku lat po upadku Związku Radzieckiego, kiedy gospodarka tąpnęła i wyspa znalazła się na krawędzi głodu. Wcześniej i później nigdy nie było na bogato, ale były uśmiech, zgiełk właśnie, energia. Radość z życia brała górę nad niedostatkami.
Teraz jest inaczej. Spuszczone rolety sklepów i banków, zaryglowane biura turystyczne, upadłe bary na 23. ulicy w dzielnicy Vedado – przy niej stoi osławiony Hotel Nacional – sugerują, że coś jest nie tak. Grupka ludzi czeka na autobus, nie rozmawiają. Kilkoro bezdomnych, których kiedyś w Hawanie się nie widziało, wyciąga ręce po parę peso. Prócz tego niemal cisza w roztapiającym, lipcowym upale.
– Spędziłem całe przedpołudnie, próbując upolować zgrzewkę wody, o którą prosiłeś – wita mnie mój gospodarz Juan, inżynier, który dorabia wynajmowaniem podróżnym pokoi. Gdy mówię, że pustka hawańskich ulic wprawia mnie w niepokój, Juan wyjaśnia, że tak tu teraz jest. Pokłosie pandemii. Biznesy się pozamykały, sklepy puste, wszystko trzeba upolować, swoje odstać. – Nie ma tak, że idziesz do sklepu po wodę i ją kupujesz – mówi.
Wkrótce przekonam się, że upolować kilka butelek nie jest trudno. Tyle że dla Kubańczyków woda jest horrendalnie droga. Półtora litra kosztuje średnio 180 peso (1,8 euro), co nawet przy niezłych na tutejsze standardy zarobkach, np. lekarza, 5 tys. peso (50 euro), sprawia, że jest to towar dla turystów.
Tak źle, od kiedy odwiedzam Kubę, jeszcze nie było.
Ale pierwsze wrażenia bywają mylne. Ludzie w Hawanie są jak byli, zwykle jednak czekają przed sklepami. Kolejka stoi przed spożywczym na libretę (książeczkę, czyli nasze dawne kartki) za kubańskie peso i przed spożywczym za twarde waluty, które przysyłają krewni z zagranicy lub zostawiają turyści.