I że się nie opuszczę
Sologamia, czyli ślub z sobą samym. Trend właśnie dotarł do Indii
Gdy było już po wszystkim, wybrała się w podróż poślubną na Goa. Żeby celebrować świeżo zawarte małżeństwo i złapać oddech od publicznej presji. Kshama Bindu ma 24 lata, studiuje socjologię i w czerwcu poślubiła siebie samą.
Plan nie do końca się udał. Chciała, aby główna ceremonia odbyła się w świątyni w jej rodzinnym mieście Vadodara nad Morzem Arabskim w stanie Gudżarat, który słynie z biznesowej żyłki swych mieszkańców i z ich konserwatywnych przekonań. Żaden z 25 poproszonych przez nią braminów nie zgodził się jednak przeprowadzić rytuału.
Odpowiednie intonacje i hymny znalazła w sieci. Nie mogła ich jednak odtworzyć w świątyni, bo gdy ubrana w czerwone sari chciała wyjść z domu, zatrzymał ją kordon dziennikarzy i nieprzychylnych sąsiadów, koczujący tam od wielu dni. I choć sporo mediów pozytywnie pisało o Bindu, atmosfera zmieniła się po przemówieniu lokalnego polityka prawicowej Indyjskiej Partii Ludowej, która rządzi w Indiach od 2008 r. Ten oznajmił, że ślub z samą sobą jest niezgodny z hinduizmem.
Ostatecznie ceremonia odbyła się w domu, poprzedzona typowymi zabiegami. Dzień przed stopy i ręce Kshamy zostały ozdobione wzorami z roślinnej henny, profesjonalna makijażystka rozjaśniła i umalowała jej twarz, upięła włosy. W dniu zaślubin Kshama miała na sobie sari zdobione złotymi elementami, a przedziałek we włosach zabarwiła cynobrowym proszkiem – to najpowszechniejsza oznaka, po której można rozpoznać mężatkę w Indiach. Zgodnie z tradycją Kshama siedmiokrotnie okrążyła ogień, składając samej sobie śluby. To kluczowy element rytuału, w wersji typowej panna młoda prowadzi pana młodego za rękę zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a wypowiadane śluby dotyczą wspólnego życia, m.in. budowania zamożności domu, wychowywania dzieci, rozwijania sił duchowych i towarzyszenia sobie.