Na tym etapie rosyjskiej agresji na Ukrainę żadna ze stron nie ma inicjatywy. Nie jest to całkiem zła wiadomość, jako że Rosja wykrwawia się szybciej niż Ukraina. A to dzięki umiejętnemu stosowaniu „strategii korozji”.
Rosjanie po raz trzeci wykonali wielkie przegrupowanie, nie osiągnąwszy swoich celów. A dokładniej – osiągnąwszy je połowicznie i bez spodziewanych korzyści. W Donbasie zdobyli dwa miasta wielkości Wałbrzycha czy Koszalina – Siewierodonieck i Łysyczańsk, oraz trzy miasteczka wielkości Legionowa czy Skierniewic (Rubiżne, Popasna i Łyman). Ale nawet i tu sukces nie był spektakularny, bowiem zdobyli opustoszałe ruiny. A przecież był tam całkiem znaczący przemysł, zanim Władimir Putin postanowił wprowadzić ruski mir. Siewierodonieck słynął z przemysłu chemicznego, zaś Łysyczańsk głównie z wielkiej rafinerii, ale nie tylko.
Nie tak wszystko miało wyglądać. Rosjanie chcieli okrążyć wojska ukraińskie w Donbasie zbieżnymi uderzeniami z Iziuma i z Doniecka, a wyszło inaczej. Ukraińcy wycofali się na zachód, a Rosjanie okupili swoje zdobycze ciężkimi stratami, przetrzebioną 2. Armię Gwardii cofnęli do Rosji, a 41. Armia siedzi cicho jak mysz pod miotłą na północ od Dońca i nie podejmuje żadnych działań.
Rosjanie mają jednak nowy pomysł. Teraz postanowili zapewne ruszyć na Mikołajów i Odessę, przy okazji uprzedzając ukraińską ofensywę w tym rejonie. Nawieźli więc wojsk w okolice Chersonia i Melitopola, osłabiając inne kierunki. Jakoś tak się złożyło, że Ukraińcy robili dość dużo szumu wokół swoich wielkich planów, łącznie z dziwacznym (bo publicznym) rozkazem prezydenta Wołodymyra Zełenskiego wyzwolenia południowej Ukrainy. Transport takiej ilości sprzętu zajął teraz Rosjanom nieco mniej czasu niż w kwietniu przerzut spod Kijowa i Charkowa, ale trzeba wziąć pod uwagę, że mają coraz mniej do wożenia.