Nowo zaprzysiężony prezydent Kolumbii Gustavo Petro zapowiada odczarowanie koki, a być może też kokainy. W czasie ceremonii objęcia urzędu głowy państwa przypomniał myśl nienową w środowiskach progresywnych na całym świecie: że „wojna przeciw narkotykom”, prowadzona przez ostatnie pół wieku, zakończyła się całkowitą porażką.
Kolumbia jest największym producentem kokainy na świecie, dostarcza ponad połowę białego proszku na rynki światowe – przede wszystkim konsumentom w Stanach Zjednoczonych i Europie. Lukratywny biznes odcisnął się wciąż krwawiącym piętnem na życiu Kolumbijczyków. Jego prowadzenie wespół z nieskuteczną walką z nim przyniosły setki tysięcy zabitych, pułapkę, w jakiej znalazły się całe społeczności w interiorze kraju, zrośnięcie się świata kryminalnego z politycznym.
Petro zapowiada próbę innego podejścia, ale ostatecznej decyzji prawdopodobnie jeszcze nie podjął. Wiadomo, że rozróżnia uprawy koki i produkcję kokainy. Opowiada się za odejściem od stygmatyzowania upraw koki jako „rośliny, która zabija”, uprawiających ją wieśniaków jako „narkorolników”, jak i konsumentów substancji psychoaktywnych jako „chorych”. Koka ma wartości odżywcze i lecznicze. Niszczenie jej upraw to anachronizm. Co najmniej raz Petro sugerował, by Kolumbia wykorzystała okoliczność, że ma tak wiele upraw tej rośliny: warto podjąć badania nad koką i jej możliwymi zastosowaniami.
Osobną kwestią, która zależy nie tylko od władz Kolumbii, jest regulacja produkcji i rynku kokainy. Petro nie wypowiada się w tej sprawie otwarcie, ale atmosfera w jego obozie politycznym sprzyja takiemu rozstrzygnięciu. Żaden kraj nie zdoła jednak tego zrobić w pojedynkę – bez zmiany traktatów międzynarodowych, bez porozumienia z USA i UE.