Rząd Japonii właśnie rozpoczął kampanię o niezbyt japońskiej nazwie „Sake Viva!”. Jak można się domyślić, ma ona promować większe spożycie alkoholu rodzimego pochodzenia, szczególnie wśród młodych Japończyków. Politycy martwią się, że krajowy rynek napojów wyskokowych się kurczy, co oznacza m.in. mniejsze podatki z ich sprzedaży. Przyczyny takiego stanu rzeczy to, według rządu, zapaść demograficzna i związane z nią starzenie się społeczeństwa oraz zmiana stylu życia młodych ludzi spowodowana pandemią.
Chociaż sama kampania jest dopiero w powijakach, zdążyła już wywołać publiczne tsunami. W japońskich mediach mnożą się oskarżenia, że to absurd, a namawianie młodych ludzi do konsumpcji alkoholu stoi w sprzeczności z zaleceniami japońskiego Ministerstwa Zdrowia. Pomysłodawcy odbijają piłeczkę, twierdząc, że przecież chodzi o podtrzymanie tradycji, większe wpływy do budżetu i przy okazji o ratowanie krajowego biznesu.
A tu sytuacja jest niewesoła. Japoński przemysł alkoholowy ciężko przeżył pandemię. Cztery największe browary – Asahi, Kirin, Sapporo i Suntory – wciąż nie mogą się pozbierać po fatalnym dla nich 2020 i tylko nieco lepszym 2021 r. Powód? Aż do marca 2022 r. w większości japońskich barów i restauracji obowiązywał limit klientów, a praktycznie wszystko zamykało się o godz. 21, co niewątpliwie utrudniało spożycie, bo to plenerowe jest w zasadzie zakazane – z pewnymi wyjątkami, o czym niżej.
Co ciekawe, owe utrudnienia w spożyciu nie były efektem oficjalnych zarządzeń, a jedynie obywatelską odpowiedzią restauratorów na apel rządu. Wielu z nich do dziś utrzymuje ograniczenia, mimo że rząd już dawno temu wycofał się nawet ze wspomnianego apelu. Okazało się jednak, że Japończycy bardzo niechętnie wracają do swoich przedpandemicznych nawyków, preferując konsumpcję w domu, w towarzystwie najbliższych, a nawet – o zgrozo!