Oczywisty morał płynący ze szczytu klimatycznego COP27 jest taki, że nadal robimy za mało, by powstrzymać ocieplenie. Sekretarz generalny ONZ António Guterres mówił, że pędzimy autostradą do klimatycznego piekła, a nauka dopowiada, że jazda zakończy się solidną katastrofą. Która nastąpi szybciej, niż się spodziewamy.
Najnowszy raport firmowany przez ONZ i ogłoszony w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk kreśli nieciekawe scenariusze. W 2022 r. misje gazów cieplarnianych osiągną historyczne rekordy i już za 9 lat z 50-proc. prawdopodobieństwem przekroczymy poziom wzrostu temperatury o 1,5 st. C. Jego przejście oznacza gwałtowną odpowiedź rozregulowanej atmosfery. Antidotum mogłoby być ścięcie emisji o 45 proc. do 2030 r., ale dotychczas obiecane wysiłki – ich podjęcie przyrzekano sobie na podobnych dorocznych zebraniach w poprzednich latach – są wybitnie niewystarczające. Z drugiej strony negocjacjom nie pomagają okoliczności, kryzys energetyczny i widmo zapaści ekonomicznej, duża wojna w Europie, zadrażnienia amerykańsko-chińskie, generalny nastrój emisyjnej dyspensy oraz doraźne rozgrzeszanie węgla. Wraca do niego Europa, swój dobrobyt próbują budować na nim państwa rozwijające się, w tym Indie. Znamienne, że do Szarm el-Szejk przyjechało rekordowo wielu reprezentantów firm wydobywczych, co upodobniło spotkanie do branżowych targów przemysłu paliw kopalnych.
W Egipcie zabrakło też solidarności z krajami na dorobku, zwłaszcza z tymi, które nie przyłożyły ręki do ocieplenia, a pierwsze odczuwają jego niszczycielskie skutki. Oczekują wsparcia od zamożnych, bo ci wzbogacili się kosztem deponowania po 1850 r. emisji w atmosferze. Bogaci unikają jednak sprowadzenia ich odpowiedzialności do wystawienia dziejowego rachunku i wypłaty klimatycznych reparacji.