Nie milkną komentarze na temat coraz większej rosyjskiej obecności militarnej na Białorusi. Z jednej strony wynika ona z faktu, że Białorusini mają w swoich ośrodkach szkoleniowych instruktorów i kadrę oficerską, zaś rosyjskie ośrodki szkoleniowe w znacznej części opustoszały, a ich kadra została wysłana na front. Z drugiej jednak strony jest to, z dużym prawdopodobieństwem, element przygotowania do nowej ofensywy, która rozpocznie się za jakieś dwa, może trzy miesiące. Ocenia się bowiem, że tyle potrwa szkolenie nowo zmobilizowanych i uzupełnianie jednostek wyremontowanym sprzętem. Po wydobyciu ze składów magazynowych dwóch, trzech sztuk – czołgów, dział samobieżnych, pojazdów pancernych – trzeba poskładać jedną sprawną. Niestety, zasoby magazynowe są w Rosji nieprzebrane, a i te ludzkie są całkiem spore. Trudno też oczekiwać, by straty wywołały w Rosjanach jakieś refleksje. Nastroje są wciąż prowojenne, podsycane przez propagandę, w myśl której Rosja walczy z całym chcącym ją zniszczyć Zachodem. Zapewne z zazdrości z powodu znanego powszechnie rosyjskiego dobrobytu i rozwoju, tudzież niczym nieograniczonych wolności obywatelskich.
Czytaj także: Nie tylko patrioty. Co jeszcze dostanie Ukraina, a czego nie
Co do powodzenia samej ofensywy z Białorusi – nawet znany (choć zapewne „koncesjonowany”) krytyk sposobu prowadzenia działań militarnych emerytowany płk FSB Igor Girkin wątpi w możliwość przecięcia zachodniej Ukrainy z Białorusi po Mołdawię. Przy obecnym przygotowaniu Ukraińców do działań wojennych Rosjanie nie są w stanie przeprowadzić tak głębokiej ofensywy, w której mieliby do pokonania ponad 300 km.