W partii Die Linke dzieje się nie najlepiej. Programowe spory na niemieckiej lewicy – zawsze zresztą obecne – jeszcze przybrały na ostrości, w powietrzu wisi polityczne trzęsienie ziemi. Przyczyn jest wiele, ale najważniejsza – cherchez la femme!
Sahra Wagenknecht, najbardziej dziś widoczna postać niemieckiej lewicy, ma poważne kłopoty z własnym politycznym zapleczem, a ono z nią. Ze swoimi niezależnymi, wręcz rewolucyjnymi poglądami, nie bardzo już do niego pasuje.
Takie „partyjne niedopasowanie” to nic nowego na niemieckiej lewicy. Jednak w tym przypadku chodzi nie tylko o program, ale przede wszystkim o temperament. 53-letnia Wagenknecht jest samodzielna, bezkompromisowa, ideowo nieprzekupna. W każdej partii, do której należała – a zebrało się już ich kilka – w pewnym momencie robiło się dla niej za ciasno, zbyt schematycznie, bez rewolucyjnego żaru. Nie inaczej jest i teraz.
Zamiast bowiem maszerować w jednym szeregu, „realizować partyjne ustalenia”, Wagenknecht na każdym kroku podkreśla swoją niezależność. Na wiecach z werwą odcina się od bieżącej linii partii, a podczas telewizyjnych talk-shows, których jest częstym gościem, krytykuje partyjnych kierowników. W reakcji niektórzy z nich oskarżają ją o celowy demontaż partii, widzą w niej wręcz prawicowego kreta.
Pod starym adresem
Partia Die Linke powstała w 2007 r. Udało jej się wówczas – pierwszy raz w historii RFN – połączyć różne tradycje lewicowe i stworzyć jedną, choć pluralistyczną partię: właściwie polityczny cud, ale i eksperyment. W Niemczech nigdy nie brakowało lewicowych nurtów, więc twórcy Die Linke mieli z czego wybierać – od korzeni niemieckiego i międzynarodowego ruchu robotniczego, ruchów pokojowych, antyfaszystowskich, społecznych, komunistów, do demokratycznych socjalistów, ekologicznych czy feministycznych organizacji.