Od nowego roku Kanada wprowadziła, na początek na dwa lata, zakaz kupowania mieszkań i domów przez cudzoziemców. Za odstępstwa grozi surowa kara. W ten sposób premier Justin Trudeau zdecydował się spełnić obietnicę wyborczą, że uporządkuje rynek nieruchomości, aby „domy były dla ludzi, a nie dla inwestorów”. Rzeczywiście miejscowe ceny nieruchomości eksplodowały; przyczyniły się bardzo tanie kredyty oraz covid i praca w domu, która skłoniła ludzi do szukania większych metraży. Ale także, zdaniem wielu, niepohamowany napływ imigrantów oraz zagranicznych funduszy inwestycyjnych, które wyczuły okazję. Szczególnie w Vancouver, nazywanym Hongkongiem nad Pacyfikiem, i w Montrealu. Tu na zakup dobrego trzypokojowego mieszkania trzeba mieć co najmniej 1,5 mln dol. kan. (czyli blisko 5 mln zł), a oba miasta regularnie trafiają do pierwszej dziesiątki na światowej liście miejsc słynących z „najtrudniej osiągalnego lokum” w stosunku do zarobków.
Cudzoziemców już wcześniej odstraszano 20-proc. podatkiem przy kupnie nieruchomości oraz dodatkowym 1 proc. od jej wartości, w przypadku pustych lub mało używanych lokali. Teraz nałożono całkowity zakaz. Czy to otrzeźwi rynek? Tu zgłaszanych jest wiele wątpliwości, bo jednocześnie w tym roku przybędzie planowane 465 tys. nowych mieszkańców (na których czeka ponad milion wolnych miejsc pracy), a w ciągu dwóch kolejnych lat – po 500 tys. Co prawda osoby z prawem stałego pobytu (a takich wśród mieszkających tu cudzoziemców, stanowiących 23 proc. ludności, jest najwięcej) zwolnione są z zakazu, ale pozostali też muszą gdzieś mieszkać. Powstanie bańka na rynku wtórnym? Przykład Nowej Zelandii, która w 2018 r. w podobnych okolicznościach wprowadziła identyczny zakaz, nie jest zachęcający. Nie poskutkował i szybko został wycofany.