Indianin Washuru – tak o sobie mówi – ma 70 lat i jest z amazońskiego ludu Awajun. Wykrzykuje, że mogą go nawet zabić, nie zależy mu. Gorsze od śmierci w walce jest bezczynne patrzenie, jak plądrują kraj, kłamią i kradną przyszłość naszym wnukom. Dlatego nie zamierza wracać do domu, o nie! Do Limy przyjedzie nas więcej. Z Amazonii, z Andów.
Słowa o gotowości do umierania wracają jak mantra. Czy pozabijają nas tu, czy poumieramy tam – z nędzy, co za różnica; nie mamy nic do stracenia. Policjanci – zazwyczaj tak samo biedni jak ci, których pacyfikują – jednak mają coś do stracenia, choćby pracę. I dlatego w najbardziej rozpalonym przez bunt andyjskim regionie Puno, nad jeziorem Titicaca, barykadowali się przed buntownikami w komisariatach.
Dlaczego się buntują? Z różnych powodów. Bo uwięziono prezydenta z ludu – Pedra Castilla (sprawa złożona, o czym za chwilę). Bo gnijąca demokracja reprezentuje dziś nie obywateli, lecz mafie, kartele, klany. Bo władza i „biała” Lima pogardza rdzenną prowincją. Wystarczy? Na krótką metę chodzi o to, żeby ci, co rządzą, poszli precz. Na dłuższą: o zbudowanie bardziej sprawiedliwego Peru, w którym rdzenni mieszkańcy będą równoprawnymi obywatelami.
Stygmat i trauma
Gniew już wcześniej miał temperaturę wrzenia, ale dopiero zastrzelenie w Puno 18 ludzi – i takich, co protestowali, i takich, co byli zajęci swoją krzątaniną – wywołało eksplozję prawdziwej furii. Wściekli demonstranci spalili w odwecie policjanta, a resztę prześladowców w mundurach wygonili z ulic.
– Policjanci strzelali do ludzi, którzy nawet nie protestowali – opowiada Edwin Poire, miejscowy obrońca praw człowieka. – 17-letnia Nataly Aroquipa wyszła z mamą po zakupy – strzelili jej w plecy.