Ryżowe chrześcijaństwo
Koreańczycy nawracają świat na chrześcijaństwo. Ta misja ma też ciemne strony
Pierwszy prezydent Republiki Koreańskiej rozpoczynał posiedzenia rządu od wspólnej modlitwy. Koreański hymn otwiera odniesienie do Boga. A świecące na czerwono krzyże zdominowały pejzaże koreańskich miast. Choć chrześcijanie nie stanowią nawet jednej trzeciej mieszkańców kraju (20 proc. to protestanci, 8 proc. – katolicy, a dodajmy, że buddyści to 15 proc.), to od lat skutecznie narzucają w nim symboliczną dominację.
To historia niezwykłej przemiany społecznej. Jeszcze w połowie XIX w. koreańskich wyznawców Jezusa była zaledwie garstka. Praktykowali w odizolowanych, górskich wioskach, za swoją wiarę ryzykowali torturami i śmiercią. Pod koniec wieku królestwo Joseon znormalizowało stosunki z zachodnimi mocarstwami. Do kraju zaczęli przyjeżdżać chrześcijańscy misjonarze. Korea okazała się jednym z nielicznych krajów Azji, w których odnosili oni spektakularne sukcesy.
Religia sukcesu
Już w latach 80. XX w. liczba wysyłanych w świat koreańskich kapłanów przewyższyła liczbę przyjeżdzających. W 2000 r. Korea Południowa była drugim – po USA – największym „eksporterem” chrześcijańskich misjonarzy na świecie. I choć ostatnio pod tym względem wyprzedziła ją Brazylia, to liczby wciąż robią wrażenie – w 2020 r. 22 259 koreańskich misjonarzy pracowało aż w 168 krajach. Postawili już na świecie ponad 6 tys. kościołów. I wciąż nie brakuje Koreańczyków chętnych nawracać w krajach wysokiego ryzyka: na Bliskim Wschodzie, w Chinach, a nawet w Korei Północnej. W czym więc tkwi fenomen koreańskiego misjonarstwa?
Gdy pod koniec XIX w. protestanccy misjonarze rozpoczynali pracę w Korei, oficjalną ideologią królestwa Joseon był neokonfucjanizm – konserwatywne odczytanie nauk Konfucjusza, skupiające się na etyce, rytuale i przestrzeganiu ról społecznych.