Parlament francuski kończy prace nad reformą systemu emerytalnego, polegającą przede wszystkim na wydłużeniu wieku emerytalnego z 62 do 64 lat i ujednoliceniu reguł dotychczas odmiennych dla różnych zawodów i sektorów gospodarki. O ile jednak dla reformy z trudem znajdzie się większość parlamentarna, to sami Francuzi są jej wyraźnie przeciwni. Wszystkie centrale związkowe wezwały do protestów. Francją wstrząsają niekończące się manifestacje i strajki, zwłaszcza w transporcie; Paryż boryka się z niewywożonymi śmieciami. Kraj wraca w stare koleiny. Chętnie rozprawia się o konieczności reform, ale wprowadzanie ich rozbija się o masowe niezadowolenie.
Mało kto neguje wyliczenia finansowe, że istniejącego systemu emerytur po prostu nie da się udźwignąć, gdyż zastępy emerytów rosną szybciej niż liczba pracujących. Dalej już nie ma logiki: przeciwnicy reformy cieszą się, że niepowodzenie sztandarowego projektu prezydenta wywali go z siodła, ale na zaniepokojenie o przyszłość samych emerytur już nie mają odpowiedzi. Gorzki komentarz do sytuacji przedstawił jeden z najbardziej popularnych dziennikarzy kraju Hervé Gattegno: Jak to się dzieje – zapytał – że Włosi, Hiszpanie, Niemcy, a nawet Grecy przechodzą na emeryturę później, przeważnie w 67. roku życia, i nie budzi to żadnych emocji? Czy Francuzi nie chcą powodzenia swego kraju w konkurencyjnym świecie? Gattegno zarzucił rodakom uleganie złudzeniom i brak ambicji. Z kolei głośny ekonomista Thomas Piketty twierdzi, że reforma utrwala niebezpieczne nierówności społeczne w kraju i nie stawia czoła kryzysowi klimatycznemu i energetycznemu.