Niedługo w Buenos Aires wyląduje mały samolot marki Skyvan. W czasach dyktatury wojskowej (1976–83) wykonywano nim tzw. loty śmierci. To nazwa bezprawnych egzekucji przeciwników junty – żywych, skatowanych, zazwyczaj odurzonych zrzucano do Atlantyku. Większości ciał nigdy nie odnaleziono.
– Ten samolot to jeszcze jeden dowód zbrodni i symbol niewyobrażalnych okrucieństw – mówi 92-letnia Taty Almeida, jedna z liderek Matek z Placu Majowego, stowarzyszenia kobiet poszukujących swoich dzieci, „znikniętych” w czasach dyktatury.
Samolot stanie w muzeum pamięci i praw człowieka na terenie dawnej Szkoły Mechaniki Marynarki Wojennej, ESMA. Był to największy spośród ok. 800 tajnych ośrodków zatrzymań i tortur w całej Argentynie. Na 30 tys. „znikniętych” w czasach dyktatury 5 tys. przeszło śledztwa właśnie tam, a następnie zostało zrzuconych do oceanu. – Wie pan, do czego służył ostatnio ten samolot? – pyta Taty Almeida. – Do treningów spadochroniarzy.
Samolot – narzędzie zbrodni – odnaleźli po śledztwie ocalała więźniarka z ESMA Miriam Lewin i włoski fotoreporter Giancarlo Ceraudo. Bazował w Fort Lauderdale na Florydzie i należał do firmy GB Airlink, która używała go jako samolotu pocztowego. Potem zmienił właściciela, służył do ćwiczeń spadochroniarzy w Arizonie. – Spotkałyśmy się z ministrem gospodarki Sergiem Massą, żeby prosić o pomoc w sprowadzeniu samolotu – opowiada Almeida. – To on zdecydował, że Argentyna go odkupi. Zostanie przemalowany, żeby wyglądał jak wtedy, gdy zrzucano z niego naszych najbliższych.
14 grudnia 1977 r. z tego samolotu do Atlantyku zrzucono trzy porwane Matki z Placu Majowego, dwie francuskie zakonnice i siedmiu innych torturowanych w ESMA.