Los snajpera
Śmierć ukraińskiego snajpera. Zaciągnął się papierosem, powiedział: „Chwała Ukrainie”, i zginął
W lesie, w wykopanym dole, stoi ukraiński żołnierz. Kurtkę ma rozpiętą. Na głowie wełniana czapka, założona w nieregulaminowy sposób, bo wywinięta i na bakier. Zapewne przed chwilą przeszukali mu kieszenie. „Zdejmuj go” – słychać komendę po rosyjsku, która w slangu wojskowym oznacza: zabij. Ukrainiec z pogardą patrzy na oprawców. Nonszalancko zaciąga się papierosem i mówi po ukraińsku: „Chwała Ukrainie”. „A ty suko!” – znów słychać rosyjski. Ciało żołnierza natychmiast przeszywają serie z broni automatycznej. Kule trafiają m.in. w głowę, z której spada czapka. Żołnierz upada. „Giń, suko”.
Praskowia Demczuk, mama Ołeksandra Macijewskiego, długo miała nadzieję, że syn żyje, że utraciła z nim kontakt, bo dostał się do niewoli albo leży gdzieś w szpitalu. Była sama w domu wieczorem, gdy w jednym z komunikatorów internetowych wyskoczyło jej nagranie śmierci jej jedynego dziecka. Obejrzała, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, bo gdy 12-sekundowy film się kończył, komunikator wyświetlał go od początku.
– Oglądam to w kółko i myślę: Boże mój, to Sasza, mój Sasza. Taki właśnie był. Często powtarzał, że musimy być dumni, bo Ukraińcy to naród kozacki – mówi mama Ołeksandra, gdy odwiedzam ją w domu w Niżynie, gdzie 42-letni Sasza mieszkał z nią po swoim rozwodzie. – I ta czapka, założona tylko na czubek głowy. On od dziecka w ten sposób nosił czapki, bo mówił, że jeżeli naciąga czapkę na uszy, to słabo słyszy.
Snajperów do niewoli nie biorą
Nagranie, na którym widać śmierć Macijewskiego, wiele razy oglądali też jego koledzy z brygady Obrony Terytorialnej, gdzie Sasza był snajperem. – 30 grudnia walczyliśmy na wschód od Sołedaru na Donbasie – opowiada sierżant sztabowy Andrij Homoljako, z którym spotykam się w Czernihowie, gdzie odpoczywa od walk na rotacji.