Świat

Powracający koszmar. Państwo Islamskie znów ma międzynarodowe aspiracje

18 sierpnia 2021 r. Ewakuacja na międzynarodowym lotnisku Hamida Karzaja w Kabulu. 18 sierpnia 2021 r. Ewakuacja na międzynarodowym lotnisku Hamida Karzaja w Kabulu. Forum
Po 20 latach problemem dla Zachodu staje się Państwo Islamskie, a zwłaszcza jego afgańska część, czyli ISKP. Dżihadyści korzystają w Afganistanie na niezdolności talibów do pełnej kontroli terytorium. Dla ISKP w Afganistanie powstało „safe haven”.

Talibowie ogłosili właśnie, że zabili sprawcę zamachu terrorystycznego z 26 sierpnia 2021 r., członka miejscowej odnogi Państwa Islamskiego Prowincji Chorasanu (ISKP). Pokazali fragmenty operacji swoich „sił specjalnych”, szturmujących nocą jakiś dom w Kabulu. Strzały w nocy i wybuchy mają dowodzić, że zabili organizatora zamachu, nieznanego z nazwiska lidera ISKP. Kilka dni później amerykańscy generałowie zaczęli po cichu informować rodziny poległych w sierpniowym zamachu żołnierzy o śmierci jego organizatora. Zawsze to jakaś pociecha i zarazem potwierdzenie oświadczenia talibów.

Eksplozja przed bramą lotniska, z którego ewakuowali się niecałe dwa lata temu żołnierze koalicji zachodniej wraz z uciekającymi z kraju Afgańczykami, była największym zamachem terrorystycznym w dwudziestoletniej historii demokratycznego Afganistanu. A zdarzył się on podczas największego kryzysu upadającego właśnie demokratycznego państwa afgańskiego. Talibowie zdobyli miasto, 15 sierpnia prezydent Aszraf Ghani uciekł z kraju, Amerykanie i personel zachodnich ambasad opuszczali w pośpiechu teatr przegranej wojny dwudziestoletniej.

Historia tych dwudziestu lat spięła się klamrą dwóch strasznych obrazów: ludzi wyskakujących z płonącego World Trade Center 11 września 2001 r. i ludzi wypadających z amerykańskich samolotów startujących w sierpniu 2021 r. z Kabulu. Zamach w Nowym Jorku dwadzieścia lat wcześniej rozpoczął wojnę w Afganistanie. Zamach w Kabulu ją zakończył. Kilkanaście dni później Amerykanie i ich sojusznicy całkowicie opuścili miasto. Ale Afganistan nie opuścił Amerykanów, a groźba odnowienia międzynarodowej działalności Państwa Islamskiego staje się coraz poważniejsza.

Czytaj także: Dramatyczna ewakuacja. Czy Biden mógł to zrobić lepiej?

Zamach

W sierpniu 2021 r. z lotniska w Kabulu startowały kolejne samoloty, Afgańczycy kłębili się przed bramami i na płycie lotniska. Początkowo próbowali czepiać się nawet podwozia i skrzydeł wzbijających się w powietrze samolotów. Kilka dni po tych chaotycznych scenach talibowie, którzy już zdobyli stolicę, wprowadzili nieco porządku w ucieczkę przerażonych ich nadejściem Kabulczyków. Batami, strzałami w powietrze, kolbami karabinów przymusili tysiące ludzi przed bramą Abbey Gate do oczekiwania na ewakuację. Z murów dawnej koalicyjnej bazy na kłębiący się tłum spoglądali amerykańscy marines, ochraniający ewakuację.

W ten właśnie tłum wszedł zamachowiec, niosący najprawdopodobniej walizkę z materiałem wybuchowym, którego siła rażenia została zwiększona przez śruby i kule łożyskowe. Walizki i plecaki nieśli wówczas wszyscy ludzie kierujący się w stronę lotniska, a kontrola na otaczających je talibskich posterunkach była sporadyczna. Eksplozja nastąpiła tuż przy kanale z wodą ciągnącym się wzdłuż muru lotniska niczym fosa średniowiecznego zamku. Była tak potężna, że świadkowie widzieli lecące w powietrze ciała ofiar.

Po opadnięciu kurzu i dymu prochowego ukazał się zasłany ciałami kanał z zakrwawionymi ścianami, walizkami i plecakami oraz częściami odzieży wiszącymi na drucie kolczastym, który wieńczył mur. Zginęło 180 Afgańczyków i 13 Amerykanów. Zamach nie przerwał ewakuacji, kolejne tysiące pchały się przed bramę Abbey Gate, by otrzymać upragnioną przepustkę i wejść z rodziną do amerykańskiego samolotu transportowego. Czekały na nich wolność, Ameryka i Europa. Uciekło w sumie 120 tys. ludzi.

Czytaj też: Afganistan. Zmora imperiów

Amerykańska rozpacz

Decyzję o terminie wycofania sił z Afganistanu w sierpniu 2021 r. podjął Joe Biden, ale było to tylko zwieńczenie procesu rozpoczętego przez jego poprzednika w Białym Domu Donalda Trumpa. Administracja Bidena w niedawnym raporcie przypisała winy polityczne i strategiczne wycofania z Afganistanu niemal wyłącznie poprzednikowi, ale historia i Amerykanie niemal jednoznacznie ocenili krytycznie tego prezydenta, za którego kadencji dramat na kabulskim lotnisku się wydarzył. Ewakuacja z Kabulu po 15 sierpnia była jeszcze opowieścią o determinacji Ameryki, by przynajmniej uratować trochę dawnych afgańskich przyjaciół spod talibskiego reżimu. Od 27 sierpnia 2021 r., po śmierci aż 13 żołnierzy USA, stała się historią blamażu Ameryki. Popularność Bidena spadła poniżej 40 proc. i do dzisiaj, mimo skądinąd bardzo dobrej prezydentury, nie wzrosła powyżej poziomu niechęci.

Kilka dni po zamachu Amerykanie próbowali zabić jego organizatorów i pomścić poległych żołnierzy i afgańskich cywilów. Wiedzieli już, że zamachu dokonali członkowie ISKP. Krążące nad Kabulem drony obserwacyjne wykryły, że w pewnym domu, kilka kilometrów od lotniska, jakiś mężczyzna ładuje do bagażnika samochodu niebieskie baniaki. Analitycy wywiadu uznali, że są to przygotowania do przewiezienia tych baniaków w pobliże lotniska. Metoda działania terrorystów była znana – wypełnione mieszanką benzyny i saletry amonowej pojemniki stanowiły potężną bombę, jakiej terroryści i rebelianci używali wielokrotnie w wojnie afgańskiej przeciwko wojsku rządowemu, koalicji i cywilom.

Decyzja była szybka i jednoznaczna – zapobiec kolejnej tragedii. 29 sierpnia rakieta Hellfire wystrzelona z drona Reaper uderzyła w samym centrum miasta w samochód, do którego wsiadał podejrzany mężczyzna. Zniszczyła nie tylko jego, ale całe domostwo. Kiedy talibowie przybyli na miejsce eksplozji, znaleźli zniszczony samochód, zabitego mężczyznę i dziesięć innych ofiar, w tym siedmioro dzieci.

I żadnych śladów materiałów wybuchowych, które rzekomy działacz ISKP miał przygotowywać. Niebieskie baniaki wypełnione były wodą. Mężczyzna o nazwisku Zemaraj Ahmadi, jak ustaliły później amerykańskie media, był pracownikiem organizacji humanitarnej, sponsorowanej przez zachodnie NGO. Jeździł po mieście i spotykał się z ludźmi, by przekazać im pomoc humanitarną, w tym rzeczoną wodę.

Amerykańska rozpacz po zamachu na lotnisku zamieniła się w kompromitację. Joe Biden w wywiadach wziął na siebie odpowiedzialność za wydarzenia w sierpniu 2021 r. w Kabulu. Historia zamachu pod kabulskim lotniskiem, przynajmniej w oficjalnej wersji Białego Domu, dobiegła końca. „Czas zakończyć tę wojnę” – powiedział Biden, podsumowując ewakuację. Rzeczywiście, zaangażowanie w Afganistanie zaczęło ustępować o wiele ważniejszej działalności Amerykanów – ostrzeganiem przed wojną w Ukrainie, do której wówczas sposobiła się Rosja.

Czytaj też: Afganistan. Widmo kryzysu migracyjnego

ISKP nie chce zakończenia

Pozostali w Kabulu talibowie tylko symbolicznie protestowali przeciwko obecności amerykańskich dronów. W końcu służyły one teraz głównie do śledzenia i niszczenia ich jedynych już pozostałych w Afganistanie wrogów. Byli nimi właśnie członkowie Chorasanu, organizacji, której historia sięga 2013 r. W Syrii i Iraku Państwo Islamskie święciło triumfy, jego oddziały niemal podchodziły pod Bagdad. W szeregach dżihadystów było sporo bojowników z Afganistanu, cieszących się zasłużonym w terrorystycznej międzynarodówce mirem.

Byli to głównie młodzi komendanci oddziałów talibskich, którzy pokłócili się ze starszymi liderami. Po miesiącach spędzonych w Syrii, podporządkowani kalifowi dżihadystów Al Bagdadiemu, wracali do Afganistanu, by wykroić sobie własne udzielne księstewka. Byłych przełożonych oskarżali o zdradę ideałów rebelii antyamerykańskiej i paktowanie z okupantem – trwały już wówczas pierwsze negocjacje dyplomatów Baracka Obamy z dyplomatami talibów w Katarze i Dubaju.

Młodzi komendanci ISKP, czyli Chorasanu, mieli ambicje, chęć działania oraz pieniądze – od tych samych sponsorów w Katarze i Dubaju, prywatnie działających szejków i arabskich biznesmenów, którzy uznali, że Państwo Islamskie będzie godnym następcą Al Kaidy (którą wcześniej zresztą też potajemnie wspierali). W błyszczących splendorem hotelach państw Zatoki Perskiej, pełnych rozradowanych turystów z Zachodu, uważne oko mogło też wyłowić brodatych młodzieńców zabiegających o finanse dla ich dżihadystycznej działalności w Afganistanie.

Przez cały okres od 2015 do 2021 r., kiedy gasła obecność Zachodu, we wschodnim Afganistanie rozwijał się Chorasan. Jego przedstawiciele deklarowali walkę z okupantami amerykańskimi, ale głównie walczyli z talibami. Dokonywali też coraz śmielszych, głównie samobójczych, ataków w miastach, szczególnie na szyickie ośrodki religijne w Kabulu. Wojna religijna w zamyśle Chorasanu miała powrócić tak, jak wracała do Iraku i Syrii. Takie podejście obce było talibom, ruchowi tyleż religijnemu, co przede wszystkim nacjonalistycznemu i idącemu po władzę w Afganistanie. Kibicowali oni po cichu Amerykanom, gdy ci dokonywali jakiegoś spektakularnego ataku na Chorasan. Np. w 2017 r. samolot zrzucił na siedzibę dżihadystów największą nieatomową bombę lotniczą – dziesięciotonową GBU-43 MOAB (od Massive Ordnance Air Blast), zwaną nie bez przyczyny „matką wszystkich bomb” (Mother of All Bombs). Domyślano się nawet, że Amerykanie zrzucili ją po podsłuchaniu rozmów talibów o odnalezieniu obozu treningowego ich wrogów.

Czytaj też: Polacy wracają z Afganistanu. Jaki jest bilans tej wiecznej wojny?

Przypadkowi sojusznicy?

Historia nienawiści talibów i dżihadystów przyspieszyła po pamiętnym sierpniu 2021 r. Zmieniły się za to ich pozycje. Talibowie niepodważalnie rządzą Afganistanem, mimo że do dzisiaj żadne z państw świata nie uznało formalnie ich władzy. Kilka krajów – Rosja, Chiny, Arabia Saudyjska – uznaje ich „dyplomatów” za właściwych do rozmów. Państwa zachodnie odmawiają talibom formalnych kontaktów dyplomatycznych, a ostatnio ONZ grozi zawieszeniem swojej misji pomocowej, jeśli nie przywrócą oni minimalnej chociażby roli kobiet w społeczeństwie.

W ostatnich dwóch latach wojna domowa ucichła, ale radykalnie zwiększyła się liczba zamachów dżiahadystów. Talibowie usiłują ich zwalczać tradycyjnymi metodami – korzystając z informatorów i coraz brutalniej działających służb bezpieczeństwa. Amerykanie za to dysponują doskonałym wglądem wywiadowczym i obserwacyjnym – nie odpuścili sobie Afganistanu całkowicie, jak zdawałaby się zapowiadać kompromitująca ewakuacja z Kabulu. Siłę swojego wglądu wywiadowczego, pomimo braku obecności wojskowej, pokazali w lipcu 2022 r., kiedy dron wypatrzył na balkonie willi w centrum Kabulu samego szefa Al Kaidy, Ajmana al Zawahiriego. Jak się okazało, talibowie tolerowali obecność dawnego sprzymierzeńca w swojej stolicy. Zawahiri zginął kilka dni później od uderzenia czegoś, co eksperci opisują jako „pocisk ninja” (Hellfire R9X) - swego rodzaju młynek sześciu ostrzy niszczących cel bez większego wybuchu, groźnego dla osób postronnych.

Śmierć Zawahiriego była dowodem, że talibowie, wbrew swoim zapewnieniom, dalej udzielają schronienia Al Kaidzie. Tyle tylko, że Zawahiri niewiele już mógł zdziałać jako terrorysta, dożywał raczej swoich dni w Kabulu, niż planował większe akcje przeciwko Zachodowi. Al Kaida jako organizacja terrorystyczna już w zasadzie nie istnieje. Dawno temu, w latach dziewięćdziesiątych XX w., zbudowała swoją potęgę w Afganistanie pod okiem pierwszego rządu talibów, ale potęga ta została złamana amerykańską interwencją po 2001 r. Zresztą zamachy na WTC z 11 września 2001 r. autentycznie ówczesnych talibów zaskoczyły i nawet przeraziły, kiedy zorientowali się, że amerykańska zemsta spadnie tyleż na Osamę Bin Ladena w Afganistanie, co na mułłę Omara – ich ówczesnego duchowego przywódcę. Omar przeżył Bin Ladena o dwa lata, na wygnaniu i schorowany.

Za to problemem dla Zachodu po dwudziestu latach staje się Państwo Islamskie, a zwłaszcza jego afgańska część - czyli ISKP. Ujawnione niedawno przecieki z Pentagonu pokazują, że dżihadyści korzystają w Afganistanie z niezdolności talibów do pełnej kontroli nad terytorium. Czyli, że dla ISKP w Afganistanie powstało „safe haven”, bezpieczna przystań do działania. Przecieki mówią o co najmniej 15 planach przygotowywanych w lutym tego roku – ataków na ambasady, świątynie, centra handlowe czy nawet obiekty sportowe w Katarze. W dokumentach mowa jest o tym, że mogą przygotowywać je z użyciem broni chemicznej. Niektóre z meldunków wywiadu amerykańskiego wskazują, że Chorasan poszukuje „weterana wojny w Ukrainie” (nie wiadomo tylko z której strony) zdolnego do obsługi dronów, które mogłyby dostarczyć ładunki chemiczne w określone miejsce.

Dla dżihadystów Afganistan stał się atrakcyjną przystanią z wielu względów: obecność amerykańska została zminimalizowana do sporadycznych uderzeń dronów, talibowie nie mają wystarczająco sprawnego aparatu bezpieczeństwa, a sąsiedzi Afganistanu, przede wszystkim Pakistan albo Chiny, nie są wciąż na serio zaniepokojeni rozwojem terroryzmu. Jak ważny jest zwłaszcza ten ostatni argument przekonał się lider ISIS w Syrii, niejaki Abu Hussejn Al Kurszi, zabity przez tureckie siły specjalne 30 kwietnia. To kolejny już przywódca „właściwego” ISIS, tego z Syrii, którego zabili w ostatnich latach komandosi z państw sąsiednich, albo ich lokalni sojusznicy. Tymczasem do Afganistanu na razie nikt rajdów komandosów, by zabijać tamtejszych dżihadystów, nie posyła.

Ale sytuacja robi się poważna, Państwo Islamskie znów ma aspiracje międzynarodowe, po tym, jak zostało zniszczone kilka lat temu w Syrii. Przetrwało za to w Afganistanie i wydaje się cieszyć tą samą swobodą. Amerykańscy oficjele od wywiadu przyznają nieoficjalnie, że talibowie walczą z nimi dość zaciekle, ale brakuje im właśnie odpowiednich zdolności wywiadowczych, zwłaszcza rozpoznania elektronicznego.

Aż chciałoby się powiedzieć – czemu nie połączyć sił przeciwko wspólnemu wrogowi? Oczywiście do takiego aliansu amerykańsko-talibskiego przeciwko Chorasanowi, nawet skrytego, nigdy nie dojdzie. Brakuje zaufania, brakuje amerykańskiej obecności na miejscu, talibowie woleliby raczej sami uporać się z zagrożeniem wewnętrznym, a problem Chorasanu „wyeksportować" w świat. Nic nowego - to samo przecież zrobili z Al Kaidą ponad dwadzieścia lat temu.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną