O słodki Neapolu
O słodki Neapolu. Zwycięstwo pariasów, pogardzanych przez bogatą część kraju. „To była ręka Diego!”
Choć sezon najwyższej włoskiej ligi jeszcze się nie skończył, „zwycięski remis” z Udinese 4 maja zapewnił już drużynie Napoli scudetto, czyli „małą tarczę” mistrza Włoch. Karnawał radości rodem z samego Rio rozpoczął się już na stadionie w Udine, gdzie kibice z południa szturmem wdarli się na murawę. Równocześnie wybuchła prawdziwie latynoska fiesta na neapolitańskim Stadio Maradona, połączonym z Udine za pośrednictwem telebimów, i w całym regionie Kampanii.
Przystrojony na tę okazję w biało-błękitne barwy klubowe Neapol „znalazł się w raju”, jak pisały nazajutrz gazety. Nawet podczas nabożeństw w kościołach niosły się słowa hymnu ukochanej drużyny: „Naprzód, Napoli! Jesteś wszystkim, czego mi trzeba!”. Bywało, że opiewany w pieśni „cały błękitny sztandar, który przypomina niebo, morze i to miasto” wywieszały w oknach także żeńskie klasztory. Rzewnymi łzami płakali ze szczęścia osobnicy o wyglądzie klasycznych macho. I jak tu nie brać na poważnie słów Maurizio De Giovanniego, że „Neapol to jedyne latynoskie miasto poza Ameryką Łacińską”?
Mistrzostwo „cudzoziemców”
Scudetto dla Napoli to historia, która przywraca wiarę w magię tego sportu. Mowa bowiem o drużynie, która – po zdobyciu dwóch tytułów mistrzowskich w czasach „boskiego” Diego Maradony (do dziś ma w mieście liczne portrety i kapliczki) w 2004 r. zbankrutowała i o mało co nie zniknęła z piłkarskiej mapy Włoch. Reaktywowany zaraz potem przez producenta filmowego Aurelia De Laurentiisa klub musiał zaczynać swoją nową historię w niższych ligach.
Związany rodzinnie z Neapolem De Laurentiis połączył sentyment z biznesowym pragmatyzmem zaczerpniętym od Silvio Berlusconiego (wówczas właściciela AC Milan) oraz rodziny Agnellich (Juventus Turyn).