Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Erdoğan wygrywa, ale będzie druga tura. Turcja nadal bez nowej głowy państwa

Zwolennicy Kemala Kilicdaroglu, kandydata na prezydenta głównego sojuszu opozycyjnego w Turcji, przed siedzibą Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) w noc wyborczą w Ankarze, 15 maja 2023 r. Zwolennicy Kemala Kilicdaroglu, kandydata na prezydenta głównego sojuszu opozycyjnego w Turcji, przed siedzibą Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) w noc wyborczą w Ankarze, 15 maja 2023 r. Yves Herman / Reuters / Forum
Po przeliczeniu 95 proc. głosów i w kontrze do przedwyborczych sondaży Recep Tayyip Erdoğan pokonał kandydata opozycji Kemala Kilicdaroglu. Nie uzyskał za to wymaganej większości, więc Turcję czeka dogrywka za dwa tygodnie.

W ostatnich tygodniach w wielu krajach Europy można było przeczytać o tureckim głosowaniu jako o „najważniejszych wyborach na świecie”. Sami Turcy mówili, że niedzielna elekcja to wydarzenie najwyższej wagi politycznej w ciągu ostatnich stu lat, nawiązując tym samym do wielkiej zmiany cywilizacyjnej i sekularyzacji kraju przeprowadzonej przez Mustafę Kemala Atatürka. Twórca postosmańskiej Turcji objął urząd prezydenta w październiku 1923 r., więc o analogie wyjątkowo łatwo – w czasie kampanii nie brakowało ich w mediach ani na wiecach, zwłaszcza tych opozycyjnych. Głównie dlatego, że zmiana na stanowisku prezydenta byłaby dziś dla Turków epokowa pod wieloma względami. Zakończyłaby erę dwóch dekad niezagrożonej dominacji Recepa Tayyipa Erdoğana, pod którego rządami Turcja skręciła w kierunku autorytaryzmu i ekspansywnej, napędzanej religią polityki zagranicznej. Dawałaby też szanse na koniec represji wobec mediów i świata akademickiego oraz pełną reorientację w polityce zagranicznej – na kurs bliższy liberalnemu Zachodowi i przede wszystkim – bardziej sceptyczny wobec Kremla.

Czytaj też: Erdoğan, pierwszy z fali nowych populistów, może stracić władzę

Na razie o przyszłości Turcji wiadomo niewiele. Według danych z późnego niedzielnego wieczora (95 proc. przeliczonych głosów) Erdoğan otrzymał 49,7 proc. poparcia, podczas gdy jego rywal, wspierany przez szeroką koalicję sześciu partii opozycyjnych Kilicdaroglu – 44,6 proc. To wszystko przy bardzo wysokiej – 88-procentowej frekwencji. Trzecie miejsce zajął 55-letni nacjonalista Sinan Oğan, z niespodziewanie wysokim wynikiem 5,3 proc. Oznacza to, że Turków czeka raczej druga tura, zaplanowana na 28 maja, żaden z dwóch wiodących kandydatów nie przekroczył bowiem wymaganego progu 50 proc. ważnych głosów. To sytuacja o tyle skomplikowana, że obie strony wzajemnie zarzucały sobie malwersacje przy liczeniu głosów, uznając się w wieczór wyborczy za wygrane. Obraz chaosu dopełnia Oğan, który już zapowiedział, że wysłucha propozycji obu wiodących kandydatów w zamian za swoje poparcie w drugiej turze.

Wybory „nierówne i przyzwoicie wolne”

Mnożą się też pytania o to, czy niedzielne wybory można uznać za całkowicie wolne i równe. Cytowany przez dziennik „The Guardian” Ziya Meral, turecko-brytyjski analityk londyńskiego think tanku Royal United Services Institute, określił je mianem „nierównych i przyzwoicie wolnych, jak na bieżące warunki tureckie”. Zagraniczni obserwatorzy zwracali przede wszystkim uwagę na represje wobec społeczeństwa obywatelskiego i dziennikarzy. Human Rights Watch oraz Article 19, dwie ważne organizacje pozarządowe monitorujące wolności społeczne i jakość demokracji na świecie, na kilka dni przed wyborami opublikowały szeroki raport o represjach cyfrowych stosowanych przez administrację Erdoğana. Urzędujący prezydent nie toleruje krytyki pod swoim adresem ze strony niezależnych mediów, dlatego służby państwowe bardzo dokładnie monitorują zachowanie dziennikarzy w mediach społecznościowych, stawiając zarzuty prokuratorskie nawet za reakcję czy komentarz na wpis nieprzychylny rządowi.

Human Rights Watch dodaje również, że Erdoğan stosuje cenzurę prewencyjną, ograniczając dostęp do mediów społecznościowych i internetu, by opisywane wydarzenia nie stawiały go w nieprzychylnym świetle. Tak stało się m.in. po lutowym trzęsieniu ziemi na południowym wschodzie kraju, w wyniku którego w samej Turcji zginęło prawie 47 tys. osób. Opozycyjni politycy wielokrotnie apelowali o wsparcie Zachodu w monitorowaniu wyborów, ostrzegając, że przed niedzielnym głosowaniem w wielu miejscach może dochodzić do podobnych naruszeń wolności słowa. Obawy te częściowo się potwierdziły – jeszcze przed ogłoszeniem całkowitych wyników kandydaci opozycji w toczących się równolegle wyborach parlamentarnych razem z merem Stambułu Ekremem Imamoglu oskarżyli państwową agencję informacyjną Anadolu o manipulację danymi z głosowania. Ich zdaniem reżimowi dziennikarze mieli informować przede wszystkim o podliczonych głosach oddanych na rządzącą partię AKP, zaniżając wyniki Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), głównej siły opozycji. Przeciwnicy Erdoğana stworzyli też niezależną strukturę mężów zaufania i obserwatorów w komisjach wyborczych, którzy w niedzielę prowadzili równoległe liczenie głosów.

Niestabilny kraj Erdoğana

Samorządowcy z największych miast, które w większości są bastionami Kilicdaroglu i w których mógł liczyć na wyraźne zwycięstwo nad Erdoğanem, przygotowywali się również na ewentualne zamieszki. Zwłaszcza że sytuacja w Turcji w ostatnich miesiącach zrobiła się niestabilna. Na niekorzyść Erdoğana działa ekonomia – gospodarka pogrążona jest w recesji, inflacja oficjalnie wynosi 55 proc., choć jeszcze niedawno sytuowała się na poziomie 80 proc., a niektórzy eksperci sugerowali, że realnie przekraczała nawet 100 proc. Prognoza wzrostu gospodarczego według Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynosi 2,7 proc. PKB na rok 2023 r., z tendencją spadkową, co jest rezultatem co najmniej mizernym, biorąc pod uwagę dekady nieustannego wzrostu i całkiem niedawne wyniki na poziomie ponad 11 proc. PKB w skali roku.

Lutowe trzęsienie ziemi ukazało też gigantyczną skalę korupcji, zarówno w administracji publicznej, jak i sektorze budowlanym. Wiele ze zniszczonych wówczas budynków było źle zaprojektowanych, a niezbędną dokumentację otrzymało, bo deweloperzy masowo wręczali urzędnikom łapówki. Urzędujący prezydent próbował znaleźć kozła ofiarnego w sektorze prywatnym, ale rozmiar nadużyć był tak wielki, że nawet w ściśle kontrolowanym ekosystemie informacji, jaki przez lata wytworzył Erdoğan, nie udało się ukryć rosnącego społecznego niezadowolenia.

Prosty przekaz Kilicdaroglu: koniec prezydencjalizmu

74-letni Kilicdaroglu, który CHP kieruje od 2010 r., obiecywał coś w rodzaju moralnej, dyplomatycznej i gospodarczej odnowy kraju. Jak wyliczał na Twitterze Emre Peker, analityk Eurasia Group, jednej z największych na świecie firm doradztwa politycznego, program opozycji oparty był na prostym przekazie i klarownych fundamentach. Przede wszystkim – powrót do gospodarczej ortodoksji, ograniczenie nieuzasadnionego rozdawnictwa publicznego i trzymanie finansów państwa pod kontrolą. W sferze politycznej – koniec de facto prezydencjalizmu, bo w takim stylu w ostatnich latach rządził Erdoğan. Zwłaszcza w następstwie nieudanego puczu z 2016 r. i masowych represji, które po nim nastąpiły, urzędujący prezydent krok po kroku zmieniał ustrój Turcji na faktycznie autorytarny, pomijając parlament i sprawując władzę poprzez masową produkcję indywidualnych dekretów. Kilicdaroglu zapowiadał powrót do praworządności, decentralizacji, wzmocnienia samorządów, obiecywał również wypuszczenie części więźniów politycznych aresztowanych (i często skazywanych bez wyroku) po 2016 r.

Czytaj też: Wstrząsy wtórne. Szok w Turcji zamienia się w złość

Nowe otwarcie w polityce zagranicznej?

Ważnym elementem kampanii wyborczej była też polityka zagraniczna. Jak w przedwyborczym raporcie wyliczał The Economist Intelligence Unit, jednostka badawcza przy znanym brytyjskim tygodniku, zwycięstwo opozycji oznaczałoby dla Turcji zbliżenie ze Stanami Zjednoczonymi i innymi kluczowymi członkami NATO, co w obliczu wciąż toczącej się wojny w Ukrainie byłoby ważną zmianą w europejskim układzie sił. Kilicdaroglu nie doprowadziłby do całkowitej antagonizacji Kremla, ale zachowałby większy dystans wobec Putina, podobnie wyglądałaby jego polityka wobec Xi Jinpinga – konkluduje EIU. Możliwy byłby również powrót do debaty o ewentualnym członkostwie Turcji w Unii Europejskiej i nowe otwarcie w ważnej dla Brukseli kwestii migracyjnej.

Pozostanie Erdoğana u władzy wiąże się z zabetowaniem sceny politycznej i dalszym ograniczeniem swobód obywatelskich, w polityce zagranicznej Turcja kontynuowałaby zaś rolę sprytnego mediatora pomiędzy Kijowem a Moskwą, prowadząc jednocześnie cichą ekspansję i powiększając wpływy w regionie. Ankara od lat realizuje zaawansowaną strategię soft power, zwłaszcza na Bałkanach, gdzie Erdoğan finansuje największe w tej części Europy meczety (m.in. w Tiranie i Prisztinie). Nieunikniony jest też dalszy marsz w kierunku autorytaryzmu przy użyciu nowych technologii, co w niedawnej rozmowie z „Polityką” zauważył rosyjski politolog prof. Siergiej Guriev.

Skomplikowana arytmetyka parlamentu

Osobnym tematem były toczące się równolegle wybory parlamentarne, o nad wyraz skomplikowanej arytmetyce. Jak w sobotę wyliczył portal Politico, łącznie o 600 mandatów ubiegało się 26 partii politycznych i aż 151 kandydatów niezależnych, dla których nie istnieje próg wyborczy (dla partii wynosi on 7 proc. głosów w skali kraju).

Najważniejszymi graczami były trzy koalicje: rządząca AKP wsparta siłami mniejszych ugrupowań nacjonalistycznych oraz islamskich radykałów, złożony z sześciu dużych ugrupowań, eklektyczny sojusz opozycyjny (składający się zarówno z partii centrolewicowych, jak i centroprawicowych) oraz koalicja partii socjalistycznych i robotniczych. Hannah Lucinda Smith, korespondentka magazynu „Monocle” w Stambule, zasugerowała w niedzielę rano, że to właśnie na tę ostatnią listę należy zwrócić uwagę, bo w przypadku braku jednoznacznego zwycięstwa którejś ze stron to lewica może uzyskać status kingmakera. Ostatecznie, po przeliczeniu ponad 90 proc. głosów, koalicja prorządowa miała 49,9 proc. poparcia – choć brak jeszcze dokładnych danych odnośnie rozkładu mandatów w nowej kadencji. Jeśli jednak Kilicdaroglu ostatecznie wygra w drugiej turze, będzie szukał poparcia również w ugrupowaniach lewicowych. Dla opozycji będzie ono kluczowe, bo – jak zauważyli w konkluzjach swojego raportu analitycy Economist Intelligence Unit – odwrócenie autorytarnych zmian z ostatnich dwóch dekad będzie bardzo trudne i napotka spory opór, zwłaszcza poza dużymi miastami i liberalną częścią społeczeństwa.

Co pokaże przykład Turcji?

Od tego, co wydarzy się 28 maja, zależeć będzie nie tylko przyszłość Turcji. Wygrywając z autorytarnym, nacjonalistycznym Recepem Erdoğanem, przywódcą promującym jednowładztwo i gardzącym swobodami demokracji liberalnej, tamtejsza opozycja wysłałaby w świat silny sygnał, że takich polityków da się pokonać. I to nawet gdy warunki są nierówne, a o uczciwej rywalizacji wyborczej można zapomnieć już na starcie. Jednocześnie Turcja stałaby się wtedy wielkim polityczno-społecznym laboratorium naprawy państwa po rządach populistów. Dziś wciąż opieramy się w tej kwestii na modelach teoretycznych, przykład turecki pokazałby, jakie wyzwania ten proces stawia w praktyce. W przypadku wygranej Erdoğan najpewniej zacznie od kolejnych fali represji, a potem zwiększy stopień ręcznego sterowania państwem.

Najpierw jednak Turcję czekają dwa tygodnie brutalnej kampanijnej dogrywki. Już w ostatnich tygodniach pojawiały się oskarżenia o zaangażowanie w wybory państw trzecich, w tym Rosji po stronie rządzącej. Erdoğan natomiast grzmiał, że w głosowanie miesza się „The Economist”, publikując krytyczne na jego temat komentarze od redakcji. Do tej listy dopisać trzeba też wzajemne oskarżenia o malwersacje przy liczeniu głosów z niedzieli. To nie będzie spokojny czas dla Turcji i co do tego nie ma żadnej wątpliwości.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną