I matura, i chęć szczera
I matura, i chęć szczera. Gaokao, najtrudniejszy egzamin na świecie
Miniona środa i czwartek były – bez przesady – najważniejszymi dniami dla 12,9 mln młodych Chińczyków, którzy przystąpili do gaokao, centralnego egzaminu maturalnego, ustawiającego ich na całe życie. To ten test decyduje, na jakie studia się trafi (a blisko 30 proc. zdających z gorszymi wynikami nie dostanie się na żadne, przekreślając szanse na awans). Uczniowie zdają z chińskiego, matematyki i języka obcego (do wyboru: angielski, francuski, japoński i rosyjski) oraz dwóch przedmiotów dodatkowych. Egzaminy mają formę testów i pisemnych rozprawek, tu akurat, jak można przewidzieć, premiowana jest zgodność z aktualnym przesłaniem przewodniczącego Xi i króluje konformizm. Do zdobycia jest 750 pkt, tylko nieco ponad 1 proc. zdających osiąga powyżej 600 pkt, a żeby trafić do trzech najbardziej prestiżowych pekińskich uniwersytetów, potrzeba grubo więcej.
Wydawałoby się, że gaokao, najtrudniejszy egzamin na świecie, jak chełpią się miejscowe media, to pomnik chińskiej merytokracji: wszyscy w liczącym 1,4 mld ludzi kraju mają równe szanse. Ale to pozory: szkoły bardzo różnią się poziomem, a istotną rolę ogrywa też nierówny dostęp do korepetycji, które potrafią kosztować fortunę, a bez nich i setek godzin wkuwania nie ma mowy o sukcesie. To właśnie w wielki rynek prywatnych korepetycji uderzył niedawno Xi. Chińska matura to także fenomen społeczno-obyczajowy, w te dni pod szkołami gromadzą się tłumy, zawiesza się hałaśliwe prace i budowy, specjalnie organizuje miejski ruch; mamy zakładają qipao, strój symbolizujący powodzenie, a maturzyści coś czerwonego na szczęście i karmieni są szczęśliwymi ryżowymi pierożkami zongzi. W tym roku wprowadzono powszechny system rozpoznawania twarzy, aby wyeliminować oszustów, zdających za kogoś, co dawniej było prawdziwą plagą.