Rosja siedząca
Dlaczego rosyjscy więźniowie tak chętnie idą na front. „Werbującym zależy głównie na zabójcach”
AGNIESZKA LICHNEROWICZ: – Ilu rosyjskich skazanych walczy w Ukrainie?
OLGA ROMANOWA: – Od czerwca ubiegłego roku do lutego Grupa Wagnera wzięła na front 50 tys. więźniów. Potem zajęło się tym MON, które do sierpnia zwerbowało ich ok. 25 tys.
A inne prywatne firmy militarne?
Dopóki zajmowała się tym Grupa Wagnera, miała monopol – w więzieniach werbowali tylko oni. Obecnie wszystkie prywatne firmy wojskowe mają kontrakty z MON, które samo werbuje, a potem albo rozdziela więźniów we własnych jednostkach, albo w oddziałach prywatnych.
Ilu wróciło z frontu?
Ze zwerbowanych przez Jewgienija Prigożyna i Grupę Wagnera ok. 22 tys.
Pozostali zginęli?
Średnio straty sięgają 80 proc. [wliczając w to zabitych, rannych, zbiegłych i pojmanych – przyp. red.]. Ale w Rosji, szczególnie podczas wojny, do statystyk należy podchodzić ostrożnie. Poza tym poddanie się to wstyd. I przestępstwo. Dlatego kobiety są informowane, że ich syn, brat lub mąż zginął, potem otrzymują pieniądze, wszelkiego rodzaju świadczenia i medale. I stają się wdowami po bohaterach. Tymczasem mężczyzna tak naprawdę jest w niewoli.
I co wtedy?
W Rosji uważa się ich za zmarłych, w domu nikt na nich nie czeka, bo bliscy dostali już pieniądze. W końcu wcześniej kobieta była żoną skazanego rabusia, zabójcy albo pedofila, a teraz to wdowa po bohaterze wojennym. Kupiła sobie nowe mieszkanie, wyszła ponownie za mąż. Co zrobi „zmarły”, gdy wróci, nie wiem.
Na front wysyłane były też skazane kobiety?
Wiemy o 180 więźniarkach na froncie. To ochotniczki z różnych jednostek penitencjarnych, także z tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej, czyli terytorium okupowanego.