Afera Aiwangera
Afera Aiwangera. Czy ugrupowanie gwiazdy bawarskiej polityki wygra lokalne wybory?
Rękopisy nie płoną – mówi profesor Woland w „Mistrzu i Małgorzacie” Michaiła Bułhakowa. Ta właśnie maksyma zyskała osobliwe potwierdzenie na krótko przed wyborami do landowego parlamentu w Bawarii, które odbędą się już w najbliższą niedzielę 8 października.
Zaczęło się od artykułu. 25 sierpnia monachijska „Süddeutsche Zeitung” ujawniła, że obecny wicepremier bawarskiego rządu Hubert Aiwanger, lat 52, jako uczeń 11. klasy gimnazjum sporządził antysemicką ulotkę, czytaną następnie przez jego kolegów w szkolnej toalecie. Aiwanger, który miał wtedy 16 lat, stanął przed szkolną komisją dyscyplinarną, autorstwa pamfletu się nie wyparł i wypowiadał się w antysemickim tonie. W swojej teczce miał nosić „Mein Kampf”, niejednokrotnie wchodząc do klasy, witał kolegów „hitlerowskim pozdrowieniem” i lubił imitować mowę Hitlera. Jednym słowem gazeta alarmowała: w bawarskim rządzie od lat siedzi zdeklarowany antysemita i nazista.
Na tym się jednak nie skończyło. Według „Süddeutsche Zeitung” bowiem rządząca w Bawarii Unia Chrześcijańsko-Społeczna (CSU) i jej koalicjant Wolni Wyborcy, której to partii Aiwanger jest przewodniczącym, wiedziały o wszystkim co najmniej od 2008 r. Wiedziały i tolerowały. Ton medialnych publikacji nie pozostawiał wątpliwości – Aiwanger musi sam ustąpić albo zostać zdymisjonowany, jego błyskotliwą dotąd polityczną karierę trzeba uznać za zakończoną, a wyborcy powinni wyciągnąć wnioski i zmienić polityczny układ sił w Landtagu, czyli pozbyć się Wolnych Wyborców i obalić odwieczne rządy CSU.
Na wszystkie te zarzuty Aiwanger z początku zareagował, oskarżając prasę o kampanię oszczerstw, co z kolei w oczach jego krytyków zbliżyło go do stylu Donalda Trumpa. Doniesieniom o udziale w szkolnej „ulotkowej aferze” stanowczo zaprzeczył.