Stołówki i bufety w dubajskim Expo City, gdzie do 12 grudnia trwała konferencja klimatyczna ONZ, po raz pierwszy serwowały w większości dania wegańskie. Podawane były gorące bajgle z pastą z owoców nerkowca i marchewkowym „łososiem”. W fish & chips rybę zastąpiły panierowane kwiaty banana z groszkiem miętowym i sosem tatarskim. A na deser: ciasto marchewkowe na spodzie z mieszanki migdałów i orzechów włoskich, obficie przekładane „serową” masą z nerkowców. Były też kebaby z soczewicy i warzywne sushi.
Twórcami dań byli restauratorzy z Emiratów, jak PBX Lifestyle czy Switch Foods, promujący zrównoważoną kuchnię. Składniki czerpali od lokalnych wytwórców. A jadłospis był owocem współpracy ZEA – gospodarzy COP28 – z ProVeg International, globalną organizacją promującą świadome jedzenie.
Mięsne lobby przyjęło tę kartę dań z niezadowoleniem, bo jest uwierającym znakiem nowej ery. Takiej, w której na pierwszy plan w batalii o zachowanie porozumień paryskich z 2015 r. i zatrzymanie globalnego ocieplenia na poziomie 1,5 st. C wysuwa się miażdżąca prawda: aby powstrzymać ocieplenie, konieczne jest nie tylko wyeliminowanie paliw kopalnych, ale także drastyczne ograniczenie produkcji mięsnej i mleczarskiej.
Gorzej niż nafciarze
Hodowla bydła na świecie odpowiada aż za 80 proc. emisji metanu. Jego potencjał cieplarniany w perspektywie 20 lat szacuje się na 80-krotnie silniejszy niż CO2;. Już sam poziom jego emisji z hodowli wystarczy, byśmy przekroczyli krytyczny próg ocieplenia atmosfery o 1,5 st. C.
Produkcja mięsa i mleka odpowiada za 15 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych (a jest to wskaźnik niedoszacowany – o czym dalej), czyli za co najmniej połowę emisji całej branży żywności.