Jeśli prezydentem Stanów Zjednoczonych zostanie Donald Trump, to nasze dzisiejsze rozterki i smutki będziemy wspominać z nostalgią. Nie można wykluczyć wycofania się USA z NATO, porozumienia z Putinem, wojny handlowej, nowego wyścigu zbrojeń i ostatecznego końca porządku międzynarodowego, którego gwarantem Ameryka była od 1945 r.
Owszem, przez najbliższe miesiące wydarzy się o wiele więcej. Wojna w Ukrainie wkracza w krytyczną fazę, a bez dostatecznego wsparcia Zachodu, które już teraz się chwieje, sukces Rosji jest realnym scenariuszem. Wybory europejskie w czerwcu będą testem nowej politycznej równowagi sił na kontynencie. Choć przejęcie sterów w UE przez siły populistycznej i antyeuropejskiej prawicy nie nastąpi, to szala dalej będzie przechylać się w ich stronę. W Austrii do władzy może dojść skrajna prawica, w Holandii już wygrała wybory i może mieć wpływ na przyszły rząd. Mogą czekać nas turbulencje związane z nieregularną migracją. Będziemy walczyć o kształt transformacji energetyczno-klimatycznej w Unii. Może uda się rozpocząć negocjacje akcesyjne z Ukrainą. Z pewnością Unia będzie gorączkowo szukać nowych partnerów na świecie, by zapewnić sobie surowce i rynki potrzebne do wykrojenia własnego kawałka tortu wobec wszechogarniającej rywalizacji USA i Chin. Ale od czasów zimnej wojny nigdy nie było momentu, w którym los Europy tak bardzo zależałby od tego, co wydarzy się za oceanem.
Dlatego rok, który się zaczyna, będzie sprawdzianem tego, czy Europa liczyć się może jeszcze w rozgrywce międzynarodowej, czy osunie się raczej w strategiczny niebyt. Ten test rozstrzygną odpowiedzi na najważniejsze pytania. Czy wspólnie z USA Bidena obronimy Ukrainę? Czy zaczniemy zasadniczo wzmacniać europejski filar NATO i zdolności produkcyjne europejskiego przemysłu zbrojeniowego?