Netanjahu na wojnie
Netanjahu na wojnie. To nie jest dobry początek roku dla premiera Izraela
W weekend na izraelskie ulice wrócili demonstranci, którzy domagają się ustąpienia Beniamina Netanjahu, zaliczającego w sondażach kolejne dna. Teraz do zarzutów o próbę demontażu izraelskiej demokracji doszły oskarżenia o brak przygotowania i nieumiejętne prowadzenie wojny przeciwko Hamasowi. Po części jest to więc kontynuacja protestów, które ciągnęły się w Izraelu aż do października, gdy ze Strefy Gazy uderzył Hamas, zabijając ponad 1200 Izraelczyków. Zaraz potem Izrael poszedł na wojnę i protesty ustały.
Ich nowa odsłona znów dotyczy reformy ustrojowej i sądowniczej, jaką jeszcze przed wojną starał się przeprowadzić Netanjahu. Ma to związek z decyzją Sądu Najwyższego (SN), który 1 stycznia obalił najważniejszy element tej reformy. Pierwszy raz w historii odrzucił on poprawkę do ustaw zasadniczych, które – z braku konstytucji – stanowią najwyższe prawo w Izraelu, choć przyjmowane są zwykłą większością głosów. SN mianowicie podtrzymał swoje prawo do oceny „racjonalności” nowych ustaw, czyli dość szerokie kryterium, które Netanjahu chciał znieść. Z wyrokiem SN zgadza się kilku ministrów wojennego gabinetu, w tym potencjalny następca Netanjahu, Beni Ganc.
Drugi powód krytyki Netanjahu to sprawa wojny z Hamasem. Coraz głośniej mówi się o zaniedbaniach, które doprowadziły do masakry z 7 października, mimo licznych sygnałów, że Hamas szykuje się do wojny. Teraz doszedł jeszcze zarzut nieumiejętnego prowadzenia działań w Strefie Gazy. Część krytyków zarzuca również Netanjahu, że prowokując m.in. libański Hezbollah, próbuje rozszerzyć konflikt, aby w ten sposób przesłonić swoje zaniedbania. Sam Netanjahu deklaruje, że wojna zakończy się dopiero po osiągnięciu trzech celów, czyli uwolnieniu zakładników, zniszczeniu Hamasu i spacyfikowaniu Gazy.