Cuda nad urną, prześladowania opozycji. Wybory w Bangladeszu budzą wiele kontrowersji
Według ogłoszonych w poniedziałek wieczorem polskiego czasu wyników obejmujących 99 proc. okręgów rządząca Bangladeszem partia Awami League (AL) zdobyła aż 223 miejsca w parlamencie, utrzymując pełną kontrolę nad krajem. 61 mandatów przypadło kandydatom niezrzeszonym, a 11 zdobyła sprzymierzona z AL partia Jatiya. Banglijska Partia Nacjonalistyczna (BNP), największe ugrupowanie opozycyjne, nie wzięła w ogóle udziału w głosowaniu, bojkotując je już w momencie ogłoszenia daty wyborów w listopadzie. AL, która rządzi krajem nieprzerwanie od 2009 r., jest opisywana przez ekspertów i zagranicznych komentatorów jako partia autorytarna, naruszająca swobody obywatelskie i eliminująca ze sceny politycznych przeciwników. BNP odmówiło wystawienia swoich kandydatów m.in. w proteście przeciwko AL i samej Wajed, z przekonaniem, że wybory nie zostaną przeprowadzone z zachowaniem demokratycznych standardów.
Biały Dom zaniepokojony wyborami w Bangladeszu
Nie jest to pierwsza tego typu sytuacja w najnowszej historii Bangladeszu. Już w 2014 r., na koniec drugiej kadencji Wajed na stanowisku szefowej rządu, cztery największe formacje z opozycji zbojkotowały wybory parlamentarne. Wówczas, jak przypomina stacja Al-Dżazira, aż 153 z 300 mandatów zostały przyznane bez rywalizacji, bo kandydaci AL nie mieli rywali w swoich okręgach. Partia rządząca zdobyła 234 mandaty, a wyborom towarzyszyła erupcja politycznej przemocy, w zamieszkach zginęło ponad 20 osób. Cztery lata później w głosowaniu po raz pierwszy wykorzystano maszyny, a ugrupowanie premier Wajed, coraz częściej określanej mianem liderki niedemokratycznej lub wprost autorytarnej, zdobyło 288 mandatów. Międzynarodowi obserwatorzy oraz aktywiści, m.in. Human Rights Watch i Amnesty International, uznali tamto głosowanie za nieuczciwe, pojawiały się też oskarżenia o manipulowanie danymi frekwencyjnymi i oszustwa przy liczeniu głosów.
Dokładnie te same oskarżenia padają dzisiaj. We wtorek nad ranem polskiego czasu opublikowane zostało oświadczenie amerykańskiego Departamentu Stanu, w którym administracja Joe Bidena wyraża „zaniepokojenie brakiem równych i uczciwych wyborów w Bangladeszu”. Biały Dom zwraca też uwagę na aresztowania przeciwników politycznych Waied i AL, które są praktyką systemową. Według szacunków Human Rights Watch w więzieniach banglijskich przebywa obecnie ponad 20 tys. aktywistów, dziennikarzy, działaczy i polityków, którzy otwarcie protestowali przeciwko polityce rządu. O tym samym w swoim oświadczeniu w poniedziałek pisał Volker Turk, Wysoki Przedstawiciel Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka. Zdaniem ONZ w Bangladeszu istnieje „wysokie prawdopodobieństwo tortur, przemocy i prześladowań z powodów politycznych”. Turk apeluje o przeprowadzenie niezależnego śledztwa, bo, jak sam określił, „waży się w tej chwili przyszłość całej banglijskiej demokracji”.
AL i rząd – choć to właściwie ten sam twór polityczny – odpierają zarzuty o malwersacje wyborcze, zwracając uwagę, że w kraju w dniu głosowania znajdowało się aż 300 międzynarodowych obserwatorów oraz zagranicznych dziennikarzy. Partia opublikowała nawet na swoim koncie na portalu X (dawniej Twitter) zdjęcie ze spotkania Szejk Hasiny Wajed z delegacją japońskich obserwatorów, którzy mieli „pogratulować jej kolejnego zwycięstwa wyborczego”. Sama premierka nie zgadza się również z głosami płynącymi z Zachodu oskarżającymi ją o ograniczanie dostępu do udziału w wyborach opozycjonistom i broni się, że są oni nie politykami, a rewolucjonistami zagrażającymi bezpieczeństwu wewnętrznemu Bangladeszu.
Czytaj także: Pacyficzny zalążek NATO? Biden tworzy historię, Chiny się denerwują
4 mln spraw przeciwko opozycji
Dane na temat prześladowań opozycji nie pozostawiają jednak wątpliwości interpretacyjnych. Jak podaje magazyn „Time”, politykom i członkom BNP w ciągu ostatniej kadencji parlamentu wytoczono 4 mln spraw cywilnych i karnych. Pojedynczy aktywiści bywali stawiani w stan oskarżenia kilkaset razy. Kontrowersje wzbudzają również dane frekwencyjne, ponieważ w niedzielę na godzinę przed głosowaniem Banglijska Komisja Wyborcza poinformowała, że do urn poszło 27 proc. uprawnionych do uczestnictwa w wyborach obywateli. Godzinę później frekwencja skoczyła już jednak do poziomu 40 proc., ostatecznie osiągając 41 proc. w końcowym komunikacie z poniedziałkowego wieczoru.
Kryzys demokracji w Bangladeszu, strategicznie położonym kraju azjatyckim, liczącym 170 mln mieszkańców, stanowi coraz większy problem również dla Stanów Zjednoczonych. Administracja Bidena już dwukrotnie wykluczyła to państwo z uczestnictwa w Szczycie dla Demokracji, jednej z flagowych inicjatyw dyplomatycznych Białego Domu. Sekretarz Stanu Antony Blinken w 2022 r. informował, że Amerykanie wstrzymają wydawanie wiz wszystkim, którzy będą mieli związek z prześladowaniami politycznymi w Bangladeszu. Z drugiej strony USA pozostaje największym inwestorem zagranicznym w kraju, a przede wszystkim – nie może pozwolić sobie na całkowite zniknięcie Bangladeszu z orbity państw sojuszniczych, chociaż częściowo współpracujących z Waszyngtonem. W obliczu coraz większej ekspansji Chin w tej części świata, również na gruncie inwestycyjnym i politycznym, dla Bidena kluczowe jest stworzenie sieci krajów partnerskich. M.in. dlatego Amerykanie powstrzymują się od jakiejkolwiek krytyki premiera Indii Narendry Modiego, ignorując przypadki systemowego łamania praw człowieka i praw mniejszości, zwłaszcza religijnych, w tym kraju.
Czytaj także: Xi zyskuje, Putin szuka poparcia, Modi narzeka
Bangladesz jak Rosja
Na korzyść nowej-starej władzy działają natomiast wskaźniki gospodarcze. Według danych ONZ i OECD w ciągu ostatnich dwóch dekad PKB kraju zwiększyło się ponad sześciokrotnie, wyższe są też płace i skala inwestycji zagranicznych. Aż 98 proc. dziewczynek uczęszcza do szkól podstawowych, co jest jednym z najwyższych wyników wśród najuboższych krajów świata. Hasina Wajed, która jest córką Szejka Mujibura, byłego prezydenta kraju i ojca założyciela tamtejszej niepodległości (wywalczonej w krwawej wojnie w 1971 r.), uważa swoich przeciwników z BNP za „terrorystów, którzy nie wierzą w demokrację”. W ich dzisiejszym sporze pobrzmiewają echa wydarzeń z poprzednich pokoleń – ojciec obecnej premierki został zamordowany w 1975 r., w czasie wojskowego przewrotu, w którym zabito również 17 członków jego rodziny. Hasina przeżyła, chroniąc się w placówce dyplomatycznej i uciekając później do Indii, gdzie otrzymała azyl polityczny. Z jej punktu widzenia nacjonaliści to spadkobiercy wojskowych, którzy ustanowili w kraju dyktaturę i którzy są odpowiedzialni za śmierć jej ojca.
Bangladesz pogrąża się coraz bardziej w autorytarnym chaosie, co zauważył jeszcze przed wyborami tygodnik „The Economist” w swojej corocznej zapowiedzi najważniejszych wydarzeń nadchodzącego roku. Wymieniając kluczowe głosowania – a jest ich wiele, bo nigdy w historii świata aż tylu ludzi nie wybierało swoich rządów w ciągu 12 miesięcy – Bangladesz zakwalifikował do tej samej kategorii, co wybory prezydenckie w Rosji. Przewidywania okazały się właściwe, bo głosowanie z 7 stycznia przypominało polityczny teatr, a wiele lokali wyborczych było pustych przez cały dzień. W obliczu nadużyć pod rządami AL i Hasiny Wajed Bangladeszu nie da się już określać mianem kraju demokratycznego.