Orbán szantażysta
Orbán szantażysta. Jak premier Węgier stanął na czele prorosyjskiej międzynarodówki
ALEKSANDER KACZOROWSKI: – Czym jest dziś liberalizm?
MICHAEL IGNATIEFF: – Doktryną polityczną, która na pierwszym miejscu stawia wolność człowieka. W przeszłości łączono go z wiarą w postęp, ale trudno ją zachować, gdy ktoś stracił krewnych w Zagładzie, gdy pojął, czym był Gułag i system sowiecki. Isaiah Berlin (historyk idei i filozof – przyp. red.), z którym przyjaźniłem się przez ostatnie 12 lat jego życia, nie pokładał wielkich nadziei w postępie gospodarczym, technologicznym czy naukowym. Uważał, że należy tak zaprojektować instytucje polityczne, by zapewnić jak najwięcej wolności obywatelskich.
Wielką nadzieją liberałów był kiedyś Viktor Orbán. Rozumie pan coś z jego przemiany w narodowego konserwatystę?
Moja żona jest Węgierką, ale byłoby absurdem, gdybym próbował przekonać polskich czytelników, że coś z tego rozumiem. Przez niemal ćwierć wieku mieszkałem na Węgrzech i nawet nie mówię po węgiersku!
Proszę spróbować.
Orbán nie wziął się znikąd. To kwestia dziedzictwa historycznego. Polacy w 1918 r. odzyskali niepodległość, Węgrzy utracili wtedy niemal połowę terytorium. To zdeterminowało ich politykę na następne kilka dekad. Najpierw doświadczyli autorytarnych, antysemickich rządów Miklósa Horthyego, a potem komunistycznej tyranii, przeciw której zbuntowali się w 1956 r. Moskwa ich zmiażdżyła i tak dowiedzieli się, że są małym, bezbronnym krajem. Pogodzili się z komunizmem i zaakceptowali kolejnego autorytarnego przywódcę, Jánosa Kádára. A on zapewnił im w miarę dostatnie życie. Węgrzy wciąż żywią wielką nostalgię za jego czasami.
Orbán to nowy Kádár?
Nowy Kádár i nowy Horthy.