Wolne ciało Francji
Aborcja we Francji. Do rewolucji wystarczyło jedno pokolenie i kilku odważnych polityków
Dokładnie 4 marca po głosowaniu obu izb parlamentu aborcja stała się we Francji „wolnością gwarantowaną” w konstytucji. Do symbolu urasta, że pierwszy raz w historii temu wspólnemu posiedzeniu obu izb parlamentu przewodniczyła kobieta, szefowa Zgromadzenia Narodowego Yaël Braun-Pivet.
Prawicowy „Le Figaro” napisał, że było w tym coś z „muzealizacji” nabytych praw, ale też z samozachwytu liberalnych elit. Tym bardziej że zwolennicy konstytucjonalizacji umiejętnie wykreowali jej przeciwników na wrogów aborcji jako takiej. Właśnie dlatego nawet ci, którzy mieli wątpliwości, ostatecznie zagłosowali „tak”, aby nie być postrzegani jako przeciwnicy praw kobiet. Francja szybko przeszła długą drogę.
Te poprzednie Francje – królewską, cesarską i republikańską – dzieliło w zasadzie wszystko. Poza jednym: każda była gorliwa w utrudnianiu oraz karaniu aborcji. Motywacje były różne: stara monarchia hołdowała katolickiej moralności, drugie cesarstwo mieszczańskiej pruderii, Trzecia Republika chciała zwyczajnie odbudować kadry dla armii i przemysłu po hekatombie pierwszej wojny światowej.
Póki Francja była „Chinami Europy”, najludniejszym krajem na kontynencie, była też pierwszym ze światowych mocarstw. A załamanie jej pozycji politycznej zbiegło się w czasie z demograficznym krachem. Wniosek nasuwał się sam: aby ojczyzna była znowu wielka, Francuzki muszą rodzić więcej dzieci. Monumentalna „Historia Francji” Jacques’a Bainville’a kończy się właśnie takim wezwaniem. Dlatego ustawa z 1920 r. powtórzyła i wzmocniła bezwzględne zakazy aborcji, antykoncepcji, a nawet „propagandy” na ich rzecz.
Tamto niezwykle restrykcyjne prawo przetrwało rządy prawicy, lewicy i centrum, przejście od Republiki do Państwa Vichy i z powrotem, a nawet nadanie praw wyborczych kobietom (1945 r.