Duma ummy
Kalifat kusi i nadal rozpala wyobraźnię. Przypomina cesarstwo. Zachód bardzo się go boi
Dokładnie sto lat temu – nad ranem i po cichu – ostatni kalif Abdülmecid II, polityczny i religijny przywódca muzułmanów, wsiadł wraz z rodziną do pociągu pod Stambułem i uciekł do Szwajcarii. Turecki parlament dzień wcześniej przegłosował obalenie kalifatu. I choć Abdülmecid II pełnił funkcję symboliczną – tylko 10 proc. muzułmanów mieszkało pod jego panowaniem – to likwidacja 600-letniej i najważniejszej muzułmańskiej instytucji politycznej wywołała protesty od Egiptu po Indie. Z tego niezadowolenia cztery lata później w Egipcie powstało Bractwo Muzułmańskie. Jego odłamem jest Hamas.
Niechlubna sława słowa „kalifat” wynika z przerażenia świata dżihadystami z organizacji terrorystycznej ISIS, czyli tzw. Państwa Islamskiego. Dziś zdławionej, ale w latach 2014–17 zawiadującej swoim małym kalifatem na pograniczu iracko-syryjskim. I znanej głównie z dekapitacji zagranicznych zakładników. Kilka dni po ataku z 7 października ub.r. premier Izraela Beniamin Netanjahu porównał Hamas do ISIS. Powtarza to w kółko, a hasztagu #HamasisISIS używają ambasady Izraela, także w Polsce. Dla Netanjahu sprawa jest prosta: „Cywilizowany świat powinien się zjednoczyć za Izraelem” i przeciw „głodnym krwi zwierzętom”.
Sprawa nie jest jednak prosta. Można oczywiście zarysować powiązanie między wojną w Gazie i decyzją Atatürka, twórcy republikańskiej Turcji, o likwidacji kalifatu. Ale nie dlatego, że Hamas chce ustanowić kalifat – bo nie chce. To kolonializm, imperializm, nacjonalizm i rasizm stanowią wspólny mianownik lat 1924 i 2024 – wszystkie te -izmy i wtedy, i dziś stanowiły i stanowią siłę napędową wydarzeń.
Coś swojego, coś wielkiego
Strach Zachodu przed kalifatem głęboko wsiąkł w kulturę masową.