Bogini wyszła z kuchni
W Indiach kobiety zdecydują, do kuchni już nie wrócą. Rusza wyborczy maraton nad Gangesem
W piątek 19 kwietnia nad Gangesem rusza wyborczy maraton. Głosowania w kraju zostały podzielone na siedem faz, potrwają sześć tygodni, a wyniki poznamy 4 czerwca. Do oddania głosu w tym roku uprawnionych jest aż 970 mln osób, czyli więcej, niż gdyby do urn wybrały się całe populacje USA, Unii Europejskiej i Rosji łącznie. Powstanie milion komisji wyborczych, w których pracować będzie ponad 15 mln osób przy użyciu 5,5 mln elektronicznych maszyn do głosowania.
Trzeba je będzie wieźć przez pustynie, lodowce i góry. Samochodami, łodziami, na wielbłądach i słoniach. Zgodnie z obietnicą, że w czasie wyborów demokracja dotrze do każdego zakątka Indii, członkowie komisji wyborczej będą się wspinać nawet do wioski Melogam, położonej w północnym stanie Arunachal Pradesz przy granicy z Mjanmą i Chinami, by zagłosować mogła jedyna zarejestrowana tam obywatelka.
W całych Indiach zarejestrowanych jest aż 2660 ugrupowań politycznych. Ale lider jest tylko jeden – urzędujący od 2014 r. premier Narendra Modi, który wyznaczył ambitny cel: prowadzona przez niego BJP (Indyjska Partia Ludowa) oraz koalicja pod jego przewodnictwem mają za zadanie zdobyć aż 400 z 545 mandatów w niższej izbie parlamentu. Przeciwko tej sile zjednoczyły się aż 24 opozycyjne partie, które w koalicji działającej pod akronimem INDIA starają się nie tyle zatrzymać triumfalny pochód rządzących, ile w ogóle zaistnieć. Albo – jak alarmują w manifestach wyborczych – powstrzymać osuwanie się indyjskiej demokracji w autorytaryzm.
Idzie trudno, także dlatego że sojusz jest skłócony i mało przekonujący. Ale walka będzie zacięta, bo w indyjskim systemie wyborczym wielkie znaczenie mają języczki u wagi, a w ostatnich latach okazały się nim przede wszystkim głosy kobiet. Dlatego na kuszenie Indusek rozmaitymi programami pomocowymi idzie pokaźna część kampanijnych wydatków.