Stare małżeństwo
Unia coraz bardziej przypomina stare małżeństwo. Miłość się wypaliła, ale to nadal działa
Unia zmienia ludzi i społeczeństwa. Potwierdzającym tę maksymę przykładem jest – podobna nieco do Polski – Irlandia, która do europejskich wspólnot przystąpiła w 1973 r. W kolejnych dekadach państwo to przeszło społeczną, obyczajową i ekonomiczną rewolucję, katalizowaną przez integrację europejską. Ilustracją niech będzie fakt, że przed 1973 r. prawo obligowało wychodzące za mąż Irlandki do rezygnacji z pracy w sektorze publicznym. Skasowanie tego przepisu wymusiły na Dublinie właśnie wspólnotowe regulacje.
Zjednoczonej części Europy mało co tak dobrze wychodziło jak kokietowanie, przyjmowanie i „przetwarzanie” nowych członków. Perspektywa akcesji wymuszała bowiem na kandydatach prodemokratyczne reformy i w ten sposób rozpowszechniała coś, co dziś można już nazwać europejskim modelem; sporo wiemy o nim w Polsce.
Ten mechanizm działa w dwie strony, akcesje zmieniały też Unię. Najbardziej ta sprzed 20 lat, gdy dziesiątka państw, w tym Polska, przezwyciężając historyczne klątwy, wróciła do Zachodu. Miejmy nadzieję, że już na stałe. I właśnie od tych dwóch dekad narasta spór w samej UE. Przez większość tego okresu układ sił w Unii wydawał się stabilny – aż do brexitu i rosyjskiej agresji na Ukrainę z 2022 r.
Szerzej czy głębiej
Po akcesji Polski i pozostałych dziewięciu państw wielu ekspertów oczekiwało ograniczenia dominującej roli duetu Francja–Niemcy. Nowym członkom, szczególnie tym ze wspólnym doświadczeniem komunizmu, nie udało się jednak zbudować spójnego bloku. Po 2004 r. zyskał głównie Berlin, który – dzięki powiązaniu swojej gospodarki z m.in. polską i czeską – wyraźnie zyskał względem Paryża. Rola Niemiec wzrosła jeszcze po kryzysie greckim, gdy Angeli Merkel udało się przeforsować restrykcyjny model zarządzania wspólną walutą.