Złamanie kości jarzmowej i oczodołu – taką diagnozę usłyszał w szpitalu Matthias Ecke, europoseł Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD). W piątek 3 maja rozwieszał w Dreźnie plakaty wyborcze, gdy został pobity przez czterech napastników. Sprawcy mają 17–18 lat i są podejrzewani o związki z prawicową ekstremą. W ciągu zaledwie tygodnia ofiarami agresji padło prócz Eckego jeszcze troje lewicowych niemieckich polityków: Rolf Fliß i Kai Gehring (Zieloni) z Essen oraz Franziska Giffey (SPD) z Berlina. Z kolei w Stuttgarcie Antifa poturbowała dwóch regionalnych deputowanych Alternatywy dla Niemiec (AfD). Oszpecone billboardy, polityczny hejt w internecie czy nawet pogróżki pod adresem działaczy to już za Odrą niemal norma.
Premier Badenii-Wirtembergii Winfried Kretschmann z Zielonych czuje wręcz w powietrzu „zapach Weimaru”. To oczywiste nawiązanie do międzywojennej Republiki Weimarskiej (1918–33), gdy na porządku dziennym były w Niemczech mordy polityczne i walki uliczne. Wówczas skończyło się dojściem do władzy nazistów. Dziś powtórka z historii wciąż wydaje się trudna do wyobrażenia, ale wielu przeraża drugie miejsce w sondażach dla AfD – partii, której przedstawiciele nazywają przeciwników politycznych „zdrajcami narodu”, a niewygodne redakcje – „łże-mediami”.
„W świecie wirtualnym istnieje już spirala wrogości, w której szybko potęgują się nienawiść i agresja” – mówi na łamach tygodnika „Welt am Sonntag” prof. Steffen Mau, socjolog z Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie. „Przez to maleje opór przed przemocą fizyczną...”. Kilka stron dalej oglądamy karykaturę przestrzegającą, jak może wyglądać niemiecka rzeczywistość, jeśli niebezpiecznego trendu nie uda się odwrócić.