Timing is everything, jak mówią Brytyjczycy – najważniejsze jest wyczucie odpowiedniego momentu. W środę 22 maja nad 10 Downing Street, siedzibą brytyjskiego rządu, lało niemal bez przerwy. W końcu, około piątej po południu, przestało. Premier Rishi Sunak natychmiast stanął przed wystawionym na ulicy pulpitem i ogłosił, że wybory parlamentarne odbędą się 4 lipca. Gdy jednak zaczął tłumaczyć motywy swojej decyzji – brytyjski premier może przyspieszyć wybory przed upływem pięcioletniej kadencji parlamentu – znów zaczęło lać, co okazało się trafnym komentarzem.
Rządząca na Wyspach Partia Konserwatywna Sunaka ma fatalne notowania – do opozycyjnej Partii Pracy traci ponad 20 pkt proc. (średnia sondażowa: 45 do 23 proc.). To skutek wielu czynników: złej sytuacji gospodarczej, braku silnych osobowości wśród konserwatystów, brexitu, problemów z migracją. Wobec upływu parlamentarnej kadencji (styczeń 2025 r.) Sunak nie miał dobrego wyjścia, bo konserwatyści na pewno stracą władzę. Pytanie brzmiało raczej: jak wielka będzie ich katastrofa?
Rząd w dniach poprzedzających decyzję o przyspieszonych wyborach strategicznie zamilkł, ale komentatorzy związani z prawicą wskazują na kilka możliwych jej powodów. Po pierwsze, coś drgnęło we wskaźnikach gospodarczych. Nagłej poprawy nikt nie przewiduje, wręcz przeciwnie – prognozy do końca roku są fatalne. Sunak musiał więc uznać, że lepiej mieć wybory teraz, w chwili przebłysku nadziei, niż na jesieni, gdy wyborcy już zdadzą sobie sprawę, że to była fatamorgana.
Drugim argumentem mogła być sprawa migracji. Na przełomie czerwca i lipca z Wielkiej Brytanii wystartują pierwsze samoloty z migrantami na pokładach, aby dostarczyć ich do Rwandy, gdzie mają być rozpatrywane ich wnioski azylowe.