Czas zemsty
Ostro. Brutalnie. Bezpardonowo. Jeśli Trump wróci do Białego Domu, to będzie czas zemsty
O Donaldzie Trumpie wiemy wystarczająco wiele, aby zdawać sobie sprawę, co będzie oznaczać jego druga kadencja. Wystarczyło posłuchać zeszłotygodniowej pierwszej debaty prezydenckiej, w której znów dzielił kraj jak nikt wcześniej. I kłamał, co uszło mu w zasadzie bezkarnie przy wyjątkowo słabym występie prezydenta Joe Bidena. Nawet zwolennicy Demokratów przyznali, że Trump wygrał to telewizyjne starcie. I zrobił kolejny krok do Białego Domu.
Dla jednych to mesjasz, dla innych – zdumiewający okaz najobrzydliwszych cech ludzkich zawartych w jednym egzemplarzu. Jego enuncjacja „Jestem wyjątkowo stabilnym geniuszem!” jednych utwierdziła w wierze, innych rozbawiła lub przeraziła.
Dla zrozumienia trumpizmu przydatne są myśli Erica Hoffera, zmarłego w 1983 r. samouka, który w czasach Wielkiej Depresji pracował na farmach, zmywał naczynia w knajpach, przez ćwierć wieku był dokerem w San Francisco, a wolny czas poświęcił książkom. Nie tylko je czytał, ale i pisał. Jego najbardziej znana książka, „The True Believer” (Prawdziwy wyznawca), ukazała się w 1951 r. Na emeryturze wykładał jakiś czas na uniwersytecie w Berkeley. Na krótko przed śmiercią otrzymał z rąk Ronalda Reagana Prezydencki Medal Wolności.
Zdaniem Hoffera skrajne ruchy masowe opierają się nie tyle na konkretnej ideologii, ile na nienawiści do teraźniejszości i tęsknocie za niejasno określoną utopijną przyszłością. Przypomina, że po to, aby pojawił się masowy ruch i jego przywódca, który artykułuje i usprawiedliwia urazę w duszach sfrustrowanych, w społeczeństwie musi panować przejmujące niezadowolenie z istniejącego stanu rzeczy. Pierwsza wojna światowa i jej następstwa stworzyły grunt dla ruchów bolszewików, faszystów i nazistów. Gruntem dla Trumpa i trumpizmu były rozczarowania ostatnich 40 lat.