Reformator prezydentem Iranu. Reżim zyskuje łagodniejszą twarz, ale czy to naprawdę coś zmienia?
Iran ma nowego prezydenta – po piątkowej, drugiej turze wyborów został nim 69-letni Masud Pezeszkian, jedyny kandydat obozu reformatorskiego dopuszczony do startu w głosowaniu. Pokonał on w procentowym stosunku 53–43 skrajnie konserwatywnego Sajida Dżaliliego. Wybory odbyły się w przyspieszonym trybie po tym, jak w maju w katastrofie helikoptera zginał dotychczasowy prezydent Iranu Ebrahim Raisi.
Wybory prezydenckie w Iranie to w dużym stopniu spektakl w sensie dosłownym, wyreżyserowany przez niewybieralne instytucje Republiki Islamskiej. A konkretniej przez Najwyższego Przywódcę, stojącego w tym systemie ponad prezydentem, oraz Radę Strażników, która w swoim 12-osobowym składzie weryfikuje chętnych do startu w wyborach pod kątem ich zgodności z zasadami islamskiej rewolucji.
Pięciu reżimowców i jeden reformator
Do startu w tych wyborach zgłosiło się 80 kandydatów, ale 74 z nich okazało się „niegodnych”. Pozostała szóstka była dość jednolita – pięciu z nich reprezentowało „zdrową tkankę” zamordystycznego reżimu, jeden – właśnie zwycięski Pezeszkian – wywodził się z tzw. obozu reformatorów, do którego należy m.in. były prezydent Mohammad Chatami i przywódcy Zielonego Ruchu, który zatrząsnął reżimem w 2009 r.
Przy czym obóz reformatorski to nie jest realna opozycja wobec islamskiego reżimu. Oczywiście, jego przedstawiciele od lat zgłaszają potrzebę zmian, szczególnie w dziedzinie poszanowania praw człowieka i generalnej poprawy stosunków z Zachodem.